Tytu: Jestem za! Wiadomo wysana przez: innersmile 2007-07-02, 22:16:02 Witam wszystkich serdecznie, Po kilkunastu tygodniach na diecie i kilku dniach niepotrzebnych szaleństw i odstępstw ostatecznie wszystko się unormowało i ustaliło na moim optymalnym poziomie. Swoją historię, która doprowadziła mnie do Żywienia Optymalnego opisywałam wcześniej, dlatego nie będę jej ponownie przytaczać, jedynie podam link, dla chcących sięgnąć do źródła: http://forum.dr-kwasniewski.pl/index.php?topic=1389.0 Najważniejsze dla mnie jest to, że główny problem - uzależnienie od węglowodanów minęło i już nie zatruwa mi życia. Ale to nie koniec pozytywnych zmian, które nastąpiły od czasu przejścia na żywienie optymalne-ok. 2,5 miesiąca temu. Postaram się opisać to, co najważniejsze, prześledzić zmiany, jakie działy się zupełnie naturalnie oraz jak sprawy mają się obecnie. Początki były trudne szczególnie, że miałam kompletny mętlik w głowie po latach katowania się różnymi dietami oraz kilka druzgocących porażek na koncie w stosowaniu diety low-carb. Najczęściej bowiem po jakimś czasie wszystko przewracało się do góry nogami i nie potrafiłam sobie poradzić z łaknieniem węglowodanów. Nie wiedziałam, że tłuszcz, to klucz, tzn. wiedziałam, tylko nie rozumiałam i bałam się, dlatego podświadomie ograniczałam T i w konsekwencji klapa na całej linii. Teraz dałam sobie więcej czasu i żadnych limitów wskaźnika wagi, czy wyglądu. Nie stosowałam też restrykcyjnie wagi do ważenia wszystkich produktów, kalkulatora oraz tabel do każdego posiłku, bo po raz pierwszy w życiu postanowiłam, że tym razem nie tabelki, kalkulatorki i wyliczenia, a mój organizm wszystko ureguluje. Dodam jednak dla ścisłości, że przez lata walki ze sobą nabyłam jednak sporą wiedzę z dziedziny pseudo-dietetyki, więc podstawy know-how mam. Nie powiem, że się nie bałam, że jak zwykle "przegnę" w którąś ze stron, ale pierwsze szybkie pozytywne efekty dały mi pewność, że obrałam dobry kierunek. Zdarzały mi się wpadki małe i duże - za dużo W i to z produktów, które nie są na ŻO absolutnie zalecane, ale samopoczucie, ociężałość, ospałość, podkrążone oczy i szereg innych sensacji skutecznie dały mi do zrozumienia, że z raz dobrze obranego kierunku, po prostu nie warto rezygnować pod żadnym pozorem np. "A tylko troszeczkę, no to może jeszcze trochę..." itp. Po tych kilkunastu tygodniach, czyli samym początku ŻO mogę powiedzieć, że największa rewolucja dotyczy tego, jak zmieniły się moje preferencje żywieniowe. Przed dietą jadłam spore ilości mięsa (chuda wołowina, wieprzowina-głównie schab, kurczaki), po kilkunastu jednak dniach zupełny odwrót. Stopniowo zaczęłam tracić apetyt na mięso. Pojawiła się natomiast ochota na pasztet - w sumie mięso, ale inny rodzaj. Zaczęłam też częściej podjadać żółty ser. Piłam dużó śmietany (40%), jadłam masło, ser mascarpone(nie mam dostępu do tradycyjnego nabiału), jajka jadłam głównie...w postaci sernika i chleba orzechowego- wszystko bez mąki, ponieważ we wszystkich przepisach z Kuchni Optymalnej zamieniałam mąkę na mielone migdały. Poprawka-wysypywałam foremkę bułką tartą. Jadłam spore ilości orzechów i masła orzechowego(bez cukru i soli). Pojawiały się smaki na jeden określony produkt i tylko to byłam w stanie zjeść, bo ogólnie apetyt zmniejszył się drastycznie w porównaniu do wcześniejszych końskich porcji. Kiedy nasyciłam się jakimś określonym jedzeniem, traciłam zainteresowanie. Zaczęłam jednak jeść sporo jajek-które wcale mi na początku nie smakowały. Nadal białko mnie nie nęci. Ostatnio już regularnie co rano omlet- z 2 jajek z łyżką mielonych migdałów. Czasem ze śmietanką, czasem z serkiem mascarpone, ale to zmieniło się, gdy nabiał już mi tak bardzo nie smakował. Na obiad zjadałam kawałek ok. 100g mięsa mielonego z małą ilością warzyw, ale taki obiad zamieniłam na dwa jajka sadzone ze smażonymi pieczarkami - o dziwo z lejącym się żółtkiem, na które przez całe życie nie mogłam patrzeć, a teraz z kolei białko najchętniej całe bym odkroiła. Czasem jem kilka krążków irlandzkiego odpowiednika kaszanki do takiego zestawu, ale to raczej wyjątek. Na początku bardzo smakowały mi truskawki, szczególnie wieczorem. Tłuszcz jem głównie od początku pod postacią masła, choć jego spożycie spadło bardzo, co wizualnie mogę określić jako "potrawy wcześniej pływały w maśle, teraz masło jest zauważalne, ale nie nachalnie". Smalec jeszcze mnie nie nęci. W mieszałam w ciągu dnia z B i T. Głównie były to: orzechy, marchewka, fasolka szparagowa, cebula, pomidor, pieczarki, a wieczorem kilka truskawek. Teraz jednak zauważyłam, że lepiej funkcjonuję, jak nie jem W w ciągu dnia, a całość zjadam wieczorem. Wtedy nie mam tego uczucia "zatkania", które czasem pojawiało się, gdy nie jadłam W prawie wcale- a to po 2, 3 dniach kończyło się kilka razy wpadką mniejszą lub większą. Poza tym rano mam płaski brzuch i nie czuję głodu. Zdaję sobie sprawę, że może taka wersja ŻO wcale nie jest sztandarową wersją ŻO, bo nie liczę, nie przykładam wagi do WAGI, ale jak napisałam, to jest moja osobista wersja ŻO. A chyba o to chodziło, żeby osiągnąć optymalne indywidualne skutki. To jest dopiero początek i jeszcze na pewno nie raz coś się zmieni, ale tym razem już tylko w dobrym kierunku. Ja jestem rękami i nogami za! Niech żyje energia do życia! Serdecznie wszystkich pozdrawiam, Marta
forum.dr-kwasniewski.pl | Dziaajce na SMF 1.0.8.
© 2001-2005, Lewis Media. Wszystkie prawa zastrzeone. |