He, he, Reniu, nie to miałem na myśli
Radzio masz rację, ludzie nie potrafią przyjąć "na klatę" własnych błędów, ciągle szukają usprawiedliwienia (winnych) wszędzie ale nie u siebie... Kiedyś, dawno temu mój tata uczył mnie pewnej ukłądanki w której były dwie zasady, pierwsza to "z każdej sytuacji ZAWSZE są minimum dwa wyjścia", druga "każde wyjście jest moją tylko moją świadomą decyzją za którą biorę całą odpowiedzialność" polegało to na tym, że wymyślaliśmy "sztuczny" lub prawdziwy problem i kombinowaliśmy conajmniej dwa wyjścia z tego problemu. Na przykład "dwójka z klasówki"... On, czyli mój tata wymyślał sobie dwa wyjścia i ja wymyślałem dwa wyjścia, (zabawa jednak nie jest taka prosta jakby się wydawać mogło, gdyż do każdego z tych dwóch wyjść trzeba było jeszcze "dokombinować" kolejne dwa wyjścia, wyjście kończące się sukcesem mogliśmy pominąć ale wyjście kończące się porażką musiało mieć kolejne dwa wyjścia), następnie weryfikowaliśmy swoje "pomysły" aż do czasu osiągnięcia tzw. konsensusu myślowego. Z początku było to trudne ale po pewnym czasie okazało się, że mamy bardzo podobne podeście do różnych tematów (problemów, zagadnień) za które braliśmy pełną odpowiedzialność, którą weryfikowaliśmy z rzeczywistościa i później podsumowywaliśmy bilans "zysków i strat" związanych z podjętą decyzją... Taka niewinna zabawa ale w połączeniu z rozgrywaniem partii szachów wyrobiła mi poczucie odpowiedzialności za własne czyny...
Dlatego teraz, a właściwie zawsze żyję zgodnie z tą dewizą, że za włąsne decyzje obojętnie czy dobre czy złe odpowiedzialnośc spada tylko na mnie. Idąc dalej tym tropem nauczyłem się cieszyć z każdej mojej decyzji w życiu, czy to dobrej czy złej, jeśli byla dobra to oczywiście wypadkowa było zadowolenie, jeśli zła to wtedy cieszyę się bo czegoś mnie życie nauczyło i na dodatek tą wiedzę mogę przekazać innym ludziom... a jaką oni podejmą decyzję na podstawie mojej nauki to też jest już ich sprawa...
"życie jest proste, tylko sami ludzie sobie je komplikują"