MORGANO
Go
|
A CO, JEŻELI TO WSZYSTKO BYŁO JEDNYM WIELKIM TŁUSTYM KŁAMSTWEM? (1)
Jeżeli członkowie amerykańskiego establishmentu medycznego mieliby przeżyć zbiorowy koszmar typu: zorientować się, że stoi się nago na Times Square, oto, jak mógłby on wyglądać: Spędzają 30 lat ośmieszając Roberta Atkinsa, autora świetnie sprzedającej się "Rewolucyjnej diety doktora Atkinsa" i " Nowej rewolucyjnej diety doktora Atkinsa", oskarżając go o oszustwa i brak profesjonalizmu tylko po to, aby w końcu odkryć, że niepokorny doktor Atkinsa miał rację na od początku do końca.
Albo mogłoby być tak: okazuje się, że ich własne zalecenia żywieniowe – jeść więcej węglowodanów i mniej tłuszczu - są główną przyczyną epidemii otyłość i szalejącej w Ameryce. Lub jeszcze jedna możliwość: okazuje się, że obydwa powyższe warianty są prawdziwe. Kiedy Atkins w 1972 roku po raz pierwszy opublikował swoją "Rewolucyjną dietę", Amerykanie byli właśnie na etapie godzenia się z teorią, że tłuszcz – a w szczególność tłuszcz nasycony pochodzący z produktów mlecznych i mięsa - jest największym zagrożeniem pokarmowym w ich diecie.
Atkinsowi udało się sprzedać miliony egzemplarzy swojej książki dzięki obietnicy, że schudniemy jedząc steki, jajka i masło, ponieważ to węglowodany - ryż, makaron, pieczywo i cukier powodują otyłość i choroby serca. Tłuszcz, mówił Atkins, jest nieszkodliwy. Atkins pozwolił swoim czytelnikom jeść "prawdziwie wykwintne dania bez ograniczeń", jak napisał, "homar w sosie maślanym, stek w sosie bearnaise, cheeseburgery z bekonem", ale zabronił jedzenia jakichkolwiek produktów zawierających skrobię lub rafinowane węglowodany, co oznaczało żadnych cukrów i produktów mącznych. Zakazał nawet picia soków owocowych i pozwalał jedynie na odrobinę warzyw, choć te ostatnie stawały się kwestią do uzgodnienia w miarę rozwoju diety. Atkins nie był, bynajmniej, pierwszym, który wzbogacił się na propagowaniu wysokotłuszczowej diety, ograniczającej jednocześnie spożywanie węglowodanów, ale spopularyzował ją do tego stopnia, że Amerykańskie Stowarzyszenie Medyczne (AMA) uznało ją za potencjalne niebezpieczeństwo zagrażające zdrowiu mieszkańców całego kraju. AMA atakowało dietę Atkinsa nazywając ją "dziwaczną dietą", która zachęcała do "nieograniczonego spożywania tłuszczy nasyconych oraz produktów bogatych w cholesterol", a Atkins musiał nawet bronić jej na przesłuchaniach w Kongresie.
Trzydzieści lat później znajdujemy się w stanie dziwacznego rozdwojenia jaźni, co do kwestii wagi. Z jednej strony, wmawiano nam z niemal religijnym przekonaniem, że otyłość powodowana jest nadmierną konsumpcją tłuszczu i że jeśli będziemy jeść go mniej, schudniemy i będziemy dłużej żyć. Z drugiej strony pozostaje niecichnące przesłanie Atkinsa i mnóstwo dobrze sprzedających się książek o tematyce żywieniowej, jak "The Zone", "Pogromcy cukru" czy "Siła białka". Wszystkie one przedstawiają pewną koncepcję, którą naukowcy nazwaliby hipotezą alternatywną: to nie tłuszcz sprawia, że ludzie tyją, ale węglowodany i jeżeli będziemy jeść mniej węglowodanów, schudniemy i będziemy dłużej żyć. Pewną perwersją zawartą w tej alternatywnej hipotezie jest to, że jako przyczynę otyłości wskazuje ona dokładnie te rafinowane węglowodany, będące podstawą piramidy żywieniowej - jak makaron, ryż i chleb - o których mówiono nam, że powinny być głównymi składnikami naszej zdrowej, niskotłuszczowej diety. Do tego cukier lub syrop kukurydziany w napojach, sokach owocowych i napojach energetycznych, które zaczęliśmy spożywać tylko dlatego, że są beztłuszczowe. Podczas gdy dogmat głoszący: mniej-tłuszczu-to-lepsze-zdrowie ma, jak nas uświadomiono, odzwierciedlać rzeczywistość, a rząd Stanów Zjednoczonych wydał już setki milionów dolarów na badania mające wykazać jego prawdziwość, "kwestia niskowęglowodanowa" została zepchnięta w obszar pozanaukowej fantastyki.
Jednak w ciągu ostatnich pięciu lat, na naukowej zgodzie pojawiła się niewielka rysa. Nieznaczna, lecz wciąż rosnąca liczba liczących się badaczy zaczęła poważnie traktować to, co "niskowęglowodanowi" lekarze mówili już od dawna. Walter Willet, przewodniczący wydziału żywienia w Harwardzkiej Szkole Zdrowia Publicznego (Harvard School of Public Health), może być najlepszym przykładem zwolennika przetestowania tej heretyckiej hipotezy. Willet jest de facto rzecznikiem najdłuższych i najpełniejszych badań dotyczących diety i zdrowia, jakie kiedykolwiek przeprowadzono. Kosztowały one już ponad 100 mln dolarów (dokładnie 178 mln. dol.) i zawierają dane dotyczące blisko 300 000 osób. Dane te, jak mówi Willet, bardzo wyraźnie przeczą prawdziwości teorii "mniej-tłuszczu-to-lepsze-zdrowie", "oraz teorii, że wszystkie tłuszcze są niezdrowe; skupienie się wyłącznie na negatywnych aspektach działania tłuszczu mogło przyczynić się do epidemii otyłości". Naukowcy ci twierdzą, że istnieje mnóstwo powodów, aby sugerować, że hipoteza mniej-tłuszczu-to-lepsze-zdrowie zdecydowanie nie przeszła próby czasu, szczególnie, że znajdujemy się właśnie u szczytu epidemii otyłości, która zaczęła się w latach osiemdziesiątych, co z kolei było związane z upowszechnianiem się niskowęglowodanowego dogmatu. (W tym okresie wzrosła także zachorowalność na cukrzycę typu II). Mówią także, niskotłuszczowe diety odchudzające poniosły, zarówno w testach klinicznych jak i w prawdziwym życiu, ponurą klęskę. Jakby tego było mało, zawartość tłuszczu w amerykańskiej diecie w ciągu ostatnich dwóch dziesięcioleci stale maleje. Poziom naszego cholesterolu spada, mniej palimy, a jednak zapadalność na choroby serca nie spada tak, jak by tego można oczekiwać. "To bardzo niepokojące", mówi Willet, "sugeruje to, że coś jeszcze złego się dzieje".
Podstawy naukowe hipotezy alternatywnej można nazwać Endokrynologią, jak mówi o niej doktor David Ludwig, badacz z Harwardzkiej Szkoły Medycznej (Harvard Medical School), który w bostońskim Szpitalu Dziecięcym (Children's Hospital) prowadzi klinikę zajmującą się otyłością u dzieci. Przepisuje on swoi m pacjentom własną wersję diety niskowęglowodanowej. Endokrynologia wymaga zrozumienia sposobu, w jaki węglowodany oddziaływają na insulinę oraz cukier znajdujący się we krwi, a w konsekwencji także na metabolizm tłuszczy i na apetyt. To podstawa endokrynologii, mówi Ludwig, nauki o hormonach, teoria wciąż jednak uważana za radykalną, ponieważ niskotłuszczowa mądrość wypłynęła w latach sześćdziesiątych od badaczy zainteresowanych prawie wyłącznie wpływem tłuszczu na poziom cholesterolu i choroby serca. W tamtym czasie Endokrynologia była jeszcze wciąż w powijakach, została, więc zignorowana. Teraz, gdy teoria ta staje się przejrzysta, musi zwalczyć ćwierć wieku antytłuszczowych uprzedzeń. Hipoteza alternatywna wskazuje, że warto ją rozważyć choćby przez moment, także, dlatego, że jest bezczelnym kłamstwem, a to faktycznie może być przeszkodą w jej akceptacji. Jeżeli jest ona prawdziwa - wciąż jednak wielkie, „jeśli" - to sugeruje nam bardzo wyraźnie, że trwająca Ameryce epidemia otyłości nie jest, jak nam się to ciągle wmawia, po prostu wynikiem zbiorowego braku silnej woli i ćwiczeń. Pojawiła się ona raczej, dlatego, jak twierdzi Atkins (razem z Barrym Searsem, autorem "The Zone"), ponieważ władze do spraw zdrowia publicznego kazały nam, bezwiednie, choć z najlepszymi zamiarami, jeść dokładnie te produkty, które powodują tycie, co też czyniliśmy. Jedliśmy więcej beztłuszczowych węglowodanów, co w konsekwencji czyniło nas głodniejszym i, a potem grubszymi. Mówiąc krotko, jeżeli hipoteza alternatywna jest prawdziwa, wtedy dieta niskotłuszczowa z definicji nie jest dietą zdrową. W praktyce, taka dieta będzie zawsze bogata w węglowodany, a to może prowadzić do otyłości, a być może, nawet do chorób serca. "W przypadku dużego procentu populacji, przypuszczalnie 30 do 40 procent, diety niskotłuszczowe przynoszą skutki odwrotne do zamierzonych", mówi Eleftheria Maratos-Flier, dyrektor badań nad otyłością na harwardzkim prestiżowym Joslin Diabetes Center. cdn. z mojego archiwum
|