Strony: 1 [2] 3 4
|
|
|
Autor
|
Wtek: Czy możemy coś zrobić by żyło się lepiej. Wszystkim. (Przeczytany 33863 razy)
|
toan
Go
|
Błędne założenia! Życie nie polega na łażeniu do lekarza, czy weterynarza, czy innego "zaklinacza", "szamana", ... Pieniędzy jest w systemie ZA DUŻO!, przy takim założeniu, tak jak jest za dużo lekarzy, pielęgniarek, szpitali. Każdy powinien być zobowiązany do dbałości o własne zdrowie, a tu "leczenie się" od urodzenia stało się NORMĄ . Tego nie wytrzyma żaden budżet. Trzeba tylko wiedzieć jak być zdrowym (omijać lekarzy i ich rady lub postępować dokładnie odwrotnie), a zaraz ubędzie klientów "służbie", a jeśli ubędzie, to więcej zostanie na płace. Ale jak tu zmniejszyć liczbę chorych? - tego Radzie Gabinetowej nie wiadomo!. Nie wiadomo też skąd wytrzasnąć na deficyt budżetowy bez dodruku pieniędzy. Może obligacje skarbu państwa - spłatą będzie się martwić kolejna ekila PS A dlaczego "służba..." się tak boi prywatyzacji jak diabeł święconej wody?. Weterynaria się sprywatyzowała i ŻYJĄ. A emigrować się nie chce?, jak tak źle w RP?. Co do "strat" w emigracji w podanym przez "slawek" linku http://forum.dr-kwasniewski.pl/index.php?topic=2360.0 , to "cybernetyczny umysł" nie bierze pod uwagę, że obecna emigracja śle walutę na utrzymanie rodziny w kraju?.
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
kodar
Go
|
Wysłany przez: toan A dlaczego "służba..." się tak boi prywatyzacji jak diabeł święconej wody?. Weterynaria się sprywatyzowała i ŻYJĄ. A emigrować się nie chce?, jak tak źle w RP?. Co do "strat" w emigracji w podanym przez "slawek" linku http://forum.dr-kwasniewski.pl/index.php?topic=2360.0 , to "cybernetyczny umysł" nie bierze pod uwagę, że obecna emigracja śle walutę na utrzymanie rodziny w kraju?. dodam na swoim przykladzie,od 20 lat mieszkam w Niemczech, 10 lat z przerwami budowalam dom w Polsce,czyli placilam za towar i usluge,przyczynilam sie do poprawy bytu niektorych specjalistow. Moje prawie cale rodzenstwo tez w Swiecie.Czlonkom rodziny ,pozostajacym w kraju, podaja pieniazki lub inwestuja. Takich rodzin jak moja jest duuuuuzo
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
Daniel
Go
|
Najlepsza kuracja, to prywatyzacja. To jest hasło UPR. Też mogę się pod tym podpisać. Młodzi lekarze chcą prywatyzacji, ale starzy uwłaszczyli się na majątku państwowym i to zagraża ich interesom. (wykorzystują majątek państwowy do celów prywatnych). Każdy zacznie dbać o zdrowie, gdy chorowanie będzie kosztowne. Jak będzie trzeba zapłacić za lekarza i to nie mało, to skąpcy przypomną sobie zasady higieny.
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
Teresa Stachurska
Go
|
Może się przyda: http://paradowska.blog.po...2#comment-43125 : magrud pisze: 2008-01-17 o godz. 00:48 z Berlina, Brawo, brawo, brawo, za ten akapit: “W całej tej debacie najważniejsze jest jednak jedno ? prawdziwym zyskiem w budżecie są nie zyski pojedyńczego szpitala. Zysk do budzetu przynosi szybko i dobrze wyleczony i wyrehabilitowany pracownik, który szybko wraca do pracy, zarabia, płaci podatki i wydaje zarobione pieniądze. Ciekawe kiedy w Polsce zacznie się o tym mówić?” Od siebie dodam, że nie tylko dla budżetu ale przede wszystkim dla społeczeństwa i gospodarki. W 1994 r. w Polsce ukazała się nakładem krakowskiego wydawnictwa SIGNUM ksążka francuskiego ekonomisty Michela Alberta “Kapitalizm kontra kapitalizm.” Była odpowiedzią na pytanie co dalej po komuniżmie. Autor podobnie jak Fukuyama uznaje zwycięstwo kapitalizmu, ale rozróżnia dwie jego zasadnicze odmiany: anglosaski i nadreński. Pierwszy kruluje w USA i w złgodzonej formie w Wielkiej Brytanii skąd się wywodzi, drugi reprezentowały najpełniej Japonia, Niemcy i kraje skandynawskie. Od napisnia tej książki w świecie zaszły ogromne zmiany. Zgodnie z przewidywaniami autora pod wpływem amerykańskiej dominacji świat ogarnęła reformatorska gorączka. Postanowino zdemontować kapitalizm nadreński. Skutki dla gospodarek krajów o tym systemie oznaczało to powazne kłopoty. Dla swiata również. W latach 2002-2003 po raz pierwszy od Wielkiego Kryzysu ilość inwestycji w światowej gospodarce spadła. Byłoby jeszcze gorzej gdyby nie państwowy kapitalizm w Chinach. Na szczęście przyszło już otrzeżwienie. Jak dobrze pójdzie za jakieś 5-10 lat dotrze do Polski. Zwyciężyły te kraje, które modzie na neoliberalizm, w Polsce zapewne z powodu braku filozofii w programach licealnych mylony z liberalizmem, nie uległy. I tak dwa kraje Finlandia i Dania, o najwyższych podatkach i transferach socjalnych zajmują dziś pierwsze miejsca Finlandia wśród najbardziej innowacyjnych gospodarek świata, Dania wśród krajów o najwyższym standardzie życia ( nie mylić z PKB) i najszęśliwszymi mieszkańcami. Kredo, które wyłożył nam Człowiek “z Berlina” jest w nich realizowane z pełną konsekwencją i błogosławionymi skutkami. Japończycy żyją najdłużej, a w USA, które z zapałem wprowadziło swój model w fazę manieryzmu, z roku na rok wzrasta umieralność niemowląt i jest jedną z najwyższych w krajach OECD. Jak to możliwe? Do dziś jeszcze w Japonii dyrektor otrzymuje średnio 10 razy tyle co przeciętny pracownik, w Anglii 25 razy więcej a w Stanach 500%. (WINNO BYĆ 500 RAZY- przypisek mój.Teresa Stachurska) Gdy Ameryka wchodziła rozpoczynała marsz ku hayekowskiej wolności gospodarczej, tj. na początku lat 80-tych dyrktorska pensja 42-krotnie przewyższała średnie uposażenie w firmie. W owym czasie w Japonii obowiązywały limity zarobków w prywatnych firmach. Japoński Rząd potrzebował najleprzych ludzi do opracowywania i wdrażania strategii rozwoju kraju i nie zamierzał się ścigać w płacach z prywartnymi firmami. Tymi i podobnymi “antyrynkowymi” metodami Japonia budowała potęgę II gospodarki świata. Polska po zaledwie 15 latach budowy kapitalizmu doszła do takiego rozwarstwienia jak w Stanach Zjednoczonych. To “GW” ujawniła, ze Wróbel jako prezez Orlenu w cięgu roku zarobił 450 razy tyle co przeciętny Kowalski. A przciez nie był Wróbel alchemikiem, ani Midasem. Piszę o tym by zasygnalizować kolosalne różnice między gospodarkami rynkowymi, kapitalistycznymi, różniece , które tu w Polce przez cały czas przemian starano się ukryć, wmawiając nam, ze kto odrzuca skrajny neoliberalny system jest albo nieudacznikiem albo sierotą po PRL-u. Na marginesie dodam, że Ameryka, mogła przez dwa stulecia osiągać sukcesy w oparciu o rozwój ekstensywny. Tyle było ciągle do zagrabienia, zasiedlenia, ucywilizowania. Niestety porażki militarne w Iraku i w Afganistanie możliwościom takiego rozwoju kładą kres.
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
Teresa Stachurska
Go
|
Trochę informacji o rynku dla Ochrony Zdrowia, czyli o wielkości dochodów pracowników (żeby nie ryzykować porównywaniem go z rynkiem "służb weterenaryjnych").Pisałam o tym na stronie "Polityki", więc kopiuję stamtąd - http://passent.blog.polit...3#comment-75391 : Teresa Stachurska pisze: 2008-01-09 o godz. 18:44 Telegraphic Obsever, zapytał Pan o godz. 00:12 (pod poprzednim wpisem Gospodarza) Magrud “Czy nie należy pobudzać ambicji warstw uboższych, aby dołączała do klasy średniej? “. Przedstawię trochę danych. Otóż wg Rocznika Statystycznego 2007 (dane wg stanu na pażdziernik 2004*) przeciętne wynagrodzenia brutto pełnozatrudnionych wynoszą: - ogółem 2369 zł, w grupie mężczyżni - 2572 zł, w grupie kobiety - 2150 zł. - parlamentarzyści, wyżsi urzędnicy i kierownicy………………………………… …………- 5482 zł…………………………. - 6181 zł……………………. - 4383 zł ……………6,3% pełnozatrudnionych…….7,4%……………………………5,1%.. - specjaliści………………………………………………………………………………. …………- 3180 zł………………………… - 3751 zł……………………. - 2862 zł ……………19,6%………………………………13,6%……………………….26,1%. - technicy i średni personel…………………………………………………………… …………- 2343 zł………………………… - 2842 zł…………………….. - 2106 zł …………….16,2%……………………………10,0%………………………….22,7% - pracownicy biurowi…………………………………………………………………… ………..- 2081 zł…………………………. - 2016 zł……………………. - 2023 zł. ………….. 9,4%……………………………… 6,1%…………………………12,9%. - pracownicy usług osobistych i sprzedawcy……………………………………… ………..- 1361 zł…………………………. - 1508 zł……………………. - 1269 zł. ……………8,1%……………………………….6,1%………………………….10,3% - rolnicy, ogrodnicy, leśnicy i rybacy……………………………………………….. ………..- 1615 zł…………………………. - 1679 zł……………………. - 1482 zł. …………… 0,3 %……………………………..0,4 %…………………………0,2 % - robotnicy przemysłowi i rzemieślnicy…………………………………………….. ………..- 1845 zł…………………………. - 1979 zł……………………. - 1295 zł. ……………17,8%……………………………..27,6%………………………..7,2%… - operatorzy i monterzy maszyn i urządzeń………………………………………. ………..- 2003 zł…………………………. - 2069 zł……………………. - 1660 zł. ……………13,1%……………………………..21,3%…………………………4,4% - pracownicy przy pracach prostych………………………………………………… ………..- 1353 zł………………………… - 1468 zł……………………. - 1269 zł . ……………9,2%………………………………7,5%………………………….11,1%.. Ta klasa średnia to grupa “Parlamentarzyści, wyżsi urzędnicy i kierownicy” ? 6,3 % pełnozatrudnionych. Może jeszcze trochę spośród “Specjaliści”,wszak operujemy pojęciem “przeciętne”, jednak pamiętajmy że mamy tu wynagodzenia brutto i kwota 3180 zł), oznacza, że netto przy dwojgu dzieci może stanowić już mniej niż wynosi minimum socjalne (o ironio! - po cichu przez PiS zmodyfikowane “w dół”). Obawiam się, że pobudzanie ambicji może nieść skutki w większości fatalne. Już mamy 90000 osób w więzieniach po 1700 zł/m-c na koszty ich utrzymania. Inny wariant to awans dla jednego by zwolnić dwu sprawdzony u nas po wielokroć, narzucający konieczność pracowania po 100 godzin na tydzień i dość szybko kończący się wypaleniem zawodowym tudzież innymi przypadłościami opisanymi w podręcznikach medycznych. Pozdrawiam, Teresa PS. PO, jeśli sytuację ogarnia i jeśli zechce ją naprawić powinna zacząć bez zwłoki od obniżenia o (jak marzyć to swobodnie ?) 20 % koszty utrzymania administracji publicznej. W przeciwnym razie należy się obawiać, że nie tylko PO zatonie. PS. PS.Wdałam się w te rachunki za sprawą redaktor Joanny Solskiej - konkretnie za sprawą jej raportu w “Polityce”. Mamy w Polsce problemów bez liku, ale ten jest najważniejszy. Kto nie wierzy (?), niech porozmawia z dobrymi psychologami. Nie można ekonomii od psychologii oddzielać… * Domniemywam, że gdybyśmy od lat stale nie zjeżdżali w dół (10 lat temu za mniej niż wynosi minimum socjalne żyć musiało 50% społeczeństwa, dziś - 80%), to w ww Roczniku podano by nam dane na pażdziernik 2006. Miło mi będzie, gdy okaże się że jestem w błędzie! I JESZCZE TO (następny wpis): Teresa Stachurska pisze: 2008-01-09 o godz. 18:49 Zwracam jeszcze Pana uwagę na sytuację “płacową” kobiet w Polsce. Głupota horrendalna. [ Dodano: 2008-01-10, 14:44 ] OTO PIERWSZY KOMENTARZ (więcej ich co prawda może nie być) - http://passent.blog.polit...3#comment-75533 : Lizak pisze: 2008-01-10 o godz. 13:42 W danych płacowych GUS załączonych przez Panią Stachurską nie ma jedynie armii rencistów i emerytów ,którzy żyją za 100-150 euro. Mniam, mniam. Niech żyje solidarność i ta cała prawicowa reszta z KK na czele. NIESTETY, jest gorzej: http://passent.blog.polit...3#comment-75540 : Teresa Stachurska pisze: 2008-01-10 o godz. 14:28 Lizak, podane przeze mnie dane nie uwzględniają również wynagrodzeń pracowników w firmach zatrudniających dziewięć i mniej osób. GUS od lat wyłącza tę grupę, a płace tam “panujące” wielkości średnie by obniżały. Tak, emerytów i rencistów w tej tabeli nie ma. W Roczniku dane na ten temat są. Przytoczyć? Pozdrawiam, Teresa
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
Teresa Stachurska
Go
|
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
Teresa Stachurska
Go
|
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
Teresa Stachurska
Go
|
Wysłany przez: toan A dlaczego "służba..." się tak boi prywatyzacji jak diabeł święconej wody?. Weterynaria się sprywatyzowała i ŻYJĄ. A emigrować się nie chce?, jak tak źle w RP?. Co do "strat" w emigracji w podanym przez "slawek" linku http://forum.dr-kwasniewski.pl/index.php?topic=2360.0 , to "cybernetyczny umysł" nie bierze pod uwagę, że obecna emigracja śle walutę na utrzymanie rodziny w kraju?. dodam na swoim przykladzie,od 20 lat mieszkam w Niemczech, 10 lat z przerwami budowalam dom w Polsce,czyli placilam za towar i usluge,przyczynilam sie do poprawy bytu niektorych specjalistow. Moje prawie cale rodzenstwo tez w Swiecie.Czlonkom rodziny ,pozostajacym w kraju, podaja pieniazki lub inwestuja. Tak, Kodar. Racja. Ponoć w ubiegłym roku "przypłynęło" do Polski 4,5 miliarda (nie pamiętam: złotych, czy euro. Bez tego byłoby chyba tragicznie. Takich rodzin jak moja jest duuuuuzo
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
Teresa Stachurska
Go
|
Błędne założenia! ... PS A dlaczego "służba..." się tak boi prywatyzacji jak diabeł święconej wody?. Weterynaria się sprywatyzowała i ŻYJĄ. A emigrować się nie chce?, jak tak źle w RP?. Co do "strat" w emigracji w podanym przez "slawek" linku http://forum.dr-kwasniewski.pl/index.php?topic=2360.0 , to "cybernetyczny umysł" nie bierze pod uwagę, że obecna emigracja śle walutę na utrzymanie rodziny w kraju?. "Weterynarze ŻYJĄ." Jasne. Jak jest z ich potencjalnymi pacjentami, ktorym nie było komu sfinasować pomocy?
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
Teresa Stachurska
Go
|
Błędne założenia! Życie nie polega na łażeniu do lekarza, czy weterynarza, czy innego "zaklinacza", "szamana", ... Pieniędzy jest w systemie ZA DUŻO!, przy takim założeniu, tak jak jest za dużo lekarzy, pielęgniarek, szpitali. Każdy powinien być zobowiązany do dbałości o własne zdrowie, a tu "leczenie się" od urodzenia stało się NORMĄ . Tego nie wytrzyma żaden budżet. Trzeba tylko wiedzieć jak być zdrowym (omijać lekarzy i ich rady lub postępować dokładnie odwrotnie), a zaraz ubędzie klientów "służbie", a jeśli ubędzie, to więcej zostanie na płace. Ale jak tu zmniejszyć liczbę chorych? - tego Radzie Gabinetowej nie wiadomo!. Nie wiadomo też skąd wytrzasnąć na deficyt budżetowy bez dodruku pieniędzy. Może obligacje skarbu państwa - spłatą będzie się martwić kolejna ekila PS A dlaczego "służba..." się tak boi prywatyzacji jak diabeł święconej wody?. Weterynaria się sprywatyzowała i ŻYJĄ. A emigrować się nie chce?, jak tak źle w RP?. Co do "strat" w emigracji w podanym przez "slawek" linku http://forum.dr-kwasniewski.pl/index.php?topic=2360.0 , to "cybernetyczny umysł" nie bierze pod uwagę, że obecna emigracja śle walutę na utrzymanie rodziny w kraju?. Dziś mało kogo stać na książkę i konsultanta w osobie lekarza optymalnego, prądach selektywnych, pobycie w Arkadii, za to przy stale pogarszającym się statusie materialnym (poczucia bezpieczeństwa brak !) coraz więcej osób stać na lęk przed eksperymentowaniem na sobie. Dramat, w wielu przypadkach wręcz tragedia.
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
adam319
Go
|
(...)Dziś mało kogo stać na książkę i konsultanta w osobie lekarza optymalnego, prądach selektywnych, pobycie w Arkadii, za to przy stale pogarszającym się statusie materialnym (poczucia bezpieczeństwa brak !) coraz więcej osób stać na lęk przed eksperymentowaniem na sobie. Dramat, w wielu przypadkach wręcz tragedia.(...)
Będę bronił jak niepodległości tezy, że DO jest nieprzyzwoicie tania i stać na nią KAŻDEGO. Wystarczy porównać cenę książki z ceną leków (!!! które teoretycznie są bezpłatne !!!). Zawsze mam uczucie chaosu i porażki jak słyszę w TV skargę emerytki, że po zapłaceniu za mieszkanie i zakupie lekarstw nic jej na jedzenie nie pozostaje! Kto postawił lekarstwa przed jedzeniem! Bo bez lekarstw żyć nie można, a bez jedzenia to tylko życie utrudnione jest! A ilu ludzi oszczędza na jedzeniu i jedzą (darmowy lub za symboliczne grosze) przedwczorajszy chleb by wykupić nowe lepsze lekarstwa by „lekarz” uzbierał punkty na „fundowane” przez koncern farmaceutyczny seminarium na wyspach tropikalnych. Znasz schorowanego i ubogiego, poświęć trochę czasu by pokazać jak zrobić galaretkę z nóżek wieprzowych po 2zł za kilogram, czy „zupę ziemniaczaną”, której głównym składnikiem jest wywar z kości wieprzowych po 2zł za kilogram. Ale lekarz zabronił jadać tłusto ... . Perfekcyjne kreowanie popytu na medykamenty . ! ! Przyczyną chorób i ubóstwa nie jest ekonomia tylko świadomość jednostki oparta na „prawdach” podsuwanych przez autorytety.Wyżywię się optymalnie za dolara dziennie, może nie będzie to dieta marzeń, ale jest to możliwe.
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
Teresa Stachurska
Go
|
Dolar dziennie ? Pomnóżmy to przez cztery osoby w rodzinie, doliczmy rachunki za lokum, prąd, gaz, wodę, o butach na zimę nie wspominając... Poniżej informacja o sytuacji z 2005 roku:
Raport Głównego Urzędu Statystycznego - Zatrważające ubóstwo
Blisko 5 milionów Polaków żyje w skrajnym ubóstwie - wynika z najnowszego, zatrważającego raportu Głównego Urzędu Statystycznego. 4-osobowa rodzina znajdująca się w takim położeniu ma na swoje miesięczne utrzymanie mniej niż 960 zł, czyli najwyżej 8 zł dziennie na osobę.
Pojedyncza osoba, która żyje w skrajnym ubóstwie, to taka, której miesięczne dochody wynoszą maksymalnie 350 zł, czyli 11 zł na dzień.
Prawie 7,7 mln rodaków mieszka w rodzinach, które na swoje wydatki mają mniej niż wynosi tzw. ustawowa granica ubóstwa. Została ona wyznaczona dla 4-osobowej rodziny na mniej niż 1226 zł miesięcznie, czyli co najwyżej 10 zł na członka rodziny dziennie.
- O kilku milionach Polaków, którzy nie mają za co przeżyć, media i politycy najczęściej milczą, zajmując się sprawami trzecio- lub czwartorzędnymi. To jest nie tylko fatalne, ale wręcz tragiczne - mówi prof. Mieczysław Kabaj z Instytutu Pracy i Polityki Socjalnej, znawca zagadnień dotyczących rynku pracy, zwłaszcza bezrobocia. Zwraca uwagę, że szybkie powiększanie się liczby Polaków żyjących w nędzy będzie miało ogromny wpływ na losy kraju w przyszłości. Nasz rozmówca przypomina, że dzieci z rodzin zagrożonych biologicznie są z reguły skazane na gorszą przyszłość. Ubóstwo przyczynia się też do wzrostu przestępczości.
Aby uzmysłowić sobie dramatyczną sytuację milionów rodzin, podajmy kilka innych danych. 23 miliony obywateli naszego kraju (60 proc.) ma na przeżycie mniej, niż wynosi minimum socjalne, czyli poniżej granicy określającej sferę niedostatku i ostrzegającej przed ubóstwem.
Tragizm polega również na tym, że od 1996 roku stale rośnie liczba osób, którym grozi biologiczne wyniszczenie. W ciągu tylko jednego 2003 roku o 1 procent, czyli o ok. 385 tys. zwiększyła się liczba osób żyjących w skrajnym ubóstwie. Dla porównania: w 1996 r. poniżej minimum egzystencji znajdowało się 4,3 proc. Polaków, podczas gdy rok temu - 12 proc.
Z raportu GUS wynika też, że rozwarstwienie majątkowe w Polsce szybko pogłębia się. Bogatsi mają coraz więcej, biednych przybywa. Zdaniem prof. Mieczysława Kabaja dalsze utrzymywanie się takiej patologicznej sytuacji musi w końcu doprowadzić do buntu społecznego.
Zagrożenia wybuchem społecznym nie wyklucza również prof. Jadwiga Staniszkis, socjolog z Instytutu Studiów Politycznych PAN. Socjologowie i psychologowie społeczni od dawna ostrzegają, że jeżeli na polskiej scenie politycznej pojawi się zręczny demagog, który będzie w stanie pociągnąć za sobą tłum, może on przejąć władzę, wykorzystując do tego celu miliony ubogich. Dodajmy, że prawie co trzeci Polak ocenia, iż jego położenie jest bardzo trudne (tzw. ubóstwo subiektywne).
Dla uzmysłowienia sobie skali problemu podajmy, że blisko 5 milionów ludzi, których egzystencja jest zagrożona, to więcej niż mieszka w pięciu największych miastach Polski: Warszawie, Łodzi, Krakowie, Wrocławiu i Poznaniu. Osiem lat temu takich osób było około 1,6 miliona.
- Najgorzej się dzieje w rodzinach korzystających z opieki społecznej, gdyż niemal co trzecia taka rodzina żyje na granicy minimum egzystencji - mówi prof. Mieczysław Kabaj. - Na domiar złego ośrodki pomocy społecznej nie mają pieniędzy dla potrzebujących albo mają ich grubo za mało - dodaje nasz rozmówca.
Wiesław Łagodziński, socjolog, tłumaczy, że cechą polskiego ubóstwa jest jego ogromne zróżnicowanie terytorialne i społeczne. - W krajach zachodnich ludzi ubogich też jest sporo. Jednak w żadnym kraju należącym do Unii Europejskiej ubodzy nie są aż tak bardzo biedni jak w Polsce. Co gorsza, u nas nie tylko przybywa ludzi żyjących na granicy lub poniżej minimum egzystencji, ale takie osoby stają się - chociaż wydaje się to praktycznie niemożliwe - z każdym rokiem jeszcze coraz biedniejsze - mówi.
WŁODZIMIERZ KNAP, Dziennik Polski, 31 stycznia 2005
:
Nie, nie, nie jest lepiej. Koszty utrzymania wzrosły, a minimum egzystencji "zmodyfikowano" w dół.
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
Teresa Stachurska
Go
|
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
Teresa Stachurska
Go
|
Poniżej linkowany przed chwilą tekst:
magrud pisze:
2008-01-21 o godz. 17:12 mw, Dzięki za Twój wpis. Trwa posiedzenie “Białego Szczytu”, Sandauer ( Stowrzyszenie “Primum non nocere”) uświadomił zebranym, że po odejściu od budżetowego systemu w Polsce ilość hospitalizacji wzrosła z 5mln w 1995 r. do 6.7mln obecnie. Oraz, że przemawianie w imieniu i w interesie pacjentów jako niezależnej od wszystkich związków zawodowych grupie jest mydleniem oczu. W Polsce tak się jednak utarło, że najgłośniej przemawia się w imieniu nieistniejących podmiotów np. dzieci nienarodzonych czy niewidzialnej ręki rynku. A interesy takich sztucznych tworów jak osoby prawne czy KK są interesami nadrzędnymi. Polityka to zgodnie z obowiązującą propagandą nie żaden tam ogół spraw państwowych czy publicznych, tylko bezpardonowa walka o władzę, a polityczny znaczy dziś tyle co plugawy. Dlatego w każdej istotnej kwestii dokonuje się najpierw rozdziału tego, co polityczne od meritum sprawy. Jako, że w demokracji przedstawicielskiej to polityk reprezentuje interes wyborcy a u nas, dla dobra sprawy, powinien z daleka trzymać się od meritum problemu, jako czegoś “apolitycznego”, to problemy społeczne rozwiązują dziś “eksperci - lobbyści”, “ekonomia” i niewidzialna ręka. Albo nikt ich nie rozwiązuje. Ponieważ rynek bezradny jest zarówno w ochronie zdrowia jak i np. w oświacie o nauce i mieszkalnictwie nie wspominając, to problemy narastają. Narastają, bo jak niesie medialna propaganda za bardzo się je “upolitycznia”. I koło się zamyka. Pozdrowienia
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
Teresa Stachurska
Go
|
Ochrona zdrowia w Kanadzie: http://paradowska.blog.po...3#comment-43420 : mw pisze: 2008-01-21 o godz. 13:35 W przepychance dotyczącej tzw. służby zdrowia koncentrujemy się na szczegółach, kwestiach technicznych, zapominając, że najpierw należy uzgodnić zasadę. Jeszcze tego nie zrobiliśmy. Nie przeprowadziliśmy dyskusji na temat tego, czym dla nas, społeczeństwa, jest ochrona zdrowia i na jakiej zasadzie ma funkcjonować. Zrobiono to, na przykład, w Kanadzie. Tam pobieranie opłat od świadczeniobiorców bezpośrednio przez usługodawców jest nielegalne (poza nielicznymi i niewielkimi wyjątkami, natury bardziej kosmetycznej niż medycznej). Tamtejsze społeczeństwo, od ponad 40 lat (czyli od czasu wywalczenia sobie prawa do powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego, odmiennie niż w sąsiednim USA) zwalcza próby wprowadzenia różnych form wielotorowego ubezpieczenia i odpłatności za usługi medyczne, proponowane co i rusz przez tych, których na takie rozwiązania byłoby stać. Kanadyjczycy bowiem rozumieją, że prawdziwa ochrona zdrowia może funkcjonować jedynie w wyniku umowy społecznej, że jedynym gwarantem jej równej dostępności i równej jakości dla wszystkich jest powszechne ubezpieczenie. Zdają sobie też sprawę, że równa dostępność i równa jakość dla wszystkich jest podstawowym prawem obywatelskim i zdobyczą społeczną, dla których warto poświęcić wiele innych, pozornych tylko korzyści płynących z systemu niepowszechnego i nierówno dostępnego. W Kanadzie ochrona zdrowia finansowana jest z budżetu (czyli z podatków federalnych i tych płaconych prowincji; te ostatnie, w części dotyczącej ich wydatkowania na finansowanie służby zdrowia, nadzorowane są ściśle przez rząd), ale tylko niewielka liczba najważniejszych szpitali psychiatrycznych, prowadzących badania sądowo-psychiatryczne i leczenie zlecone przez sąd, jest “własnością” rządów poszczególnych prowincji (ale przeważnie znacznie większych i majętniejszych niż nasze województwa i ich samorządy). Nie ma osobnej składki na ubezpieczenie zdrowotne: jest ona elementem płaconych przez mieszkańca podatków (pewne dodatkowe ubezpieczenia medyczno-dentystyczne oferują pracownikom więksi pracodawcy, jest to jednak niewielki procent ogółu świadczonych usług). Zresztą i w Polsce nazwa “składka zdrowotna” to manipulacja, bo w istocie jest to po prostu podatek. Upoważniony do korzystania z ochrony zdrowia jest każdy stały mieszkaniec kraju (przybysz po 6 miesiącach pobytu), bez względu na wiek, obywatelstwo (sic!), stan zatrudnienia. O ile przebywa w kraju legalnie, choć to dopiero ostatnio jest przestrzegane bardziej rygorystycznie (czy zdajemy sobie sprawę z tego, że w Polsce, dziecko w wieku powyżej 7 lat, rodzica, który utracił zasiłek dla bezrobotnych - nie ma ubezpieczenia medycznego?). Kanadyjski budżet, poprzez ministerstwo zdrowia, płaci usługodawcom (szpitalom, lekarzom, itd., itp.) za wykonane usługi wg stawek uzgadnianych regularnie między tym budżetem (federalnym i prowincji) a usługodawcami. Natomiast usługodawcy są prywatni, samozatrudnieni lub na kontraktach, opłacani z pieniędzy publicznych. Państwo i prowincje mają kontrolę nad sumą przeznaczonych na ochronę zdrowia (z budżetu) pieniędzy i ogólnie nad zasadami ich wydawania, i tylko w ten sposób - pośrednio - nad strukturą służby zdrowia. Natomiast administracja służbą zdrowia jest prywatna (kontrolowana przez rady nadzorcze, kolegia, izby zawodowe, na podstawie prawa i umów). Lekarze nie mogą tworzyć związku zawodowego ani doń należeć. Rządy prowincji za to poddają się, wraz z samorządem lekarskim, arbitrażowi. Pielęgniarki i administratorzy służby zdrowia z kolei należą do związków zawodowych. Istnieją pewne różnice między rozwiązaniami w poszczególnych prowincjach kraju, ale generalna zasada jest wspólna, z wyjątkiem tej we francuskojęzycznej prowincji Quebec, gdzie przypomina raczej system francuski i gdzie uważana jest za nie tak efektywną jak w Kanadzie anglojęzycznej. Oczywiście, jak wszędzie na świecie, tak i tam obciążenie obywateli ciągle rosnącymi kosztami ochrony zdrowia jest poważnym problemem, stąd propozycje zmian, stopniowych i cząstkowych wszakże. Biorąc pod uwagę procent PKB wydawany na ochronę zdrowia (wyższy niż średnia w “starej” UE, niższy niż w USA) oraz jakość i powszechność ochrony zdrowia (lepszą niż średnio w Zachodniej Europie i w USA) uważa się obecnie, że kanadyjski system ochrony zdrowia jest, generalnie, najlepszy na świecie (choć nie jest najlepszy w żadnej chyba, poza może genetyką pediatryczna, poszczególnej jego dziedzinie; jest najlepszy ogólnie, co najbardziej interesuje przeciętnego świadczeniobiorcę, człowieka korzystającego z porady lekarza czy opieki pielęgniarskiej na co dzień). Jest więc generalnie najlepszy, tak jak rozumie go tamtejsze społeczeństwo, przekonane, że wszyscy stali mieszkańcy kraju zasługują na równy dostęp do takiej samej jakości usług, opłacanych z ich podatków, na podstawie umowy społecznej, w formie powszechnego ubezpieczenia, i dostarczanych przez prywatnych usługodawców, rozliczających się z budżetem, w systemie administrowanym prywatnie, nadzorowanym i opłacanym publicznie. I CIĄG DALSZY: http://paradowska.blog.po...3#comment-43431 : mw pisze: 2008-01-21 o godz. 15:20 Godzinę temu pisałem tu o organizacji ochrony zdrowia w Kanadzie (gdzie mieszkałem wiele lat). A teraz przeczytałem taki “kwiatek” (wywiad red. Paradowskiej z Michałem Boni). A w nim m.in.: “Janina Paradowska: W Kanadzie do specjalisty czeka się po trzy, cztery miesiące i wszyscy są do tego przyzwyczajeni. Michał Boni: Mam kolegę z Kanady, który przyjechał do Polski, żeby prywatnie zrobić sobie operację łękotki, bo powiedziano mu, że za pół roku. Wiec w różnych krajach te problemy z systemem ochrony zdrowia istnieją.” Kpiny. Świadomość “zdrowotna” Kanadyjczyków, świadomość przysługujących im praw, umiejętność wykorzystania ich i domagania sie ich jest wielokrotnie wyższa niż Polaków. W porównaniu z ogromem systemu w Polsce, “nacisk” społeczny na ten system, jego wykorzystanie, jest o wiele mniejsze niż w Kanadzie. Tam on jest efektywny. Widzieliśmy i widzimy bezzębnych rolników, zreumatyzowane stawy robotników, schorowane płuca górników, zalkoholizowane wątroby mieszkańców naszych “metropolii”. Czy oni się leczą? Czy komukolwiek, oprócz sportowców, wiceministrów, dzieci dziennikarzy i profesorów, przychodzi na myśl, żeby leczyć swe łękotki? Oni przecież domagają sie tylko L-4, może jeszcze jakiejś recepty, zalegają łóżka szpitalne jak poczekalnie, przechodzą na emerytury (wczesne) lub renty chorobowe i umierają jak muchy, wiele, wiele lat wcześniej niż Kanadyjczycy. Gdyby Polacy korzystali z ochrony zdrowia w takim stopniu, jak to robią Kanadyjczycy, to oczekiwanie na jakikolwiek zabieg trwałoby nie cztery miesiące, a cztery lata. Albo i 40. A pan Michał Boni twierdzi, ze plusem służby zdrowia w Polsce jest to, że znajomy z zagranicy, zarabiający wielokrotnie więcej niż Polak, przyjechał tutaj, aby się prywatnie zoperować. Pan Boni racy kpić. Albo o drogę pyta. P.S. Administratorze: piszę to po raz drugi, bo przed chwila zostałem “skarcony” za zbyt częste wpisy. raz na godzinę to zbyt często??? Ten system działa tak jak służba zdrowia.
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
Teresa Stachurska
Go
|
Mówi lekarz - http://tygodnik.onet.pl/1547,1466707,1,dzial.html : Kraj i świat Mniej niż milimetr Ile pacjenta w lekarzu? Anna Chrapusta, mikrochirurg: Złe emocje to cecha ludzi, nie konkretnego zawodu. Być może jednak ten zawód pozwala żywić niezdrowe ambicje, bo wybierając go, nastawiamy się na ciężką pracę i wyrzeczenia, i chcemy, by w pewnym momencie zaczęło to profitować. Anna Chrapusta /2008-01-31 Dr Anna Chrapusta zmienia opatrunki u 9-letniej Klaudii. Kraków, 23 stycznia 2008 r./fot. GRAŻYNA MAKARA Anna Mateja: Kiedy umówiłam się z Panią doktor po raz pierwszy, odwołała Pani w ostatniej chwili rozmowę. Co było przyczyną? Anna Chrapusta: Cykliniarka. Mężczyzna, ponad 60-letni, stracił podczas cyklinowania trzy palce. Zabieg trwał sześć godzin. Gdy wywożono pacjenta z bloku, widziałam już, że jeden z przyszytych palców nie miał ukrwienia – to widać po kolorze, był woskowo-żółty. Powinnam go była odjąć, ale anestezjolog nie zgodził się na przedłużenie zabiegu wykonywanego w tym typie znieczulenia miejscowego. Drugi z palców okazał się lekko oporny: raz naczynia przyjmowały napływ krwi, a za chwilę już nie – mimo że wszystko pięknie było zszyte i drożne. Następnego dnia pojechałam do pacjenta dopiero po północy – wcześniej po prostu nie dałam rady – i oczom nie wierzyłam: palec był bordowo-fioletowy! To znak, że krew tętnicza dopłynęła, a ponieważ wykonałam tylko jedno zespolenie żylne, nie miała którędy odpłynąć. Pomyślałam, że dobrze byłoby skorzystać z pijawek. Jakich pijawek? Zwyczajnych: pijawka lekarska – Hirudo medicinalis. Nie robiłam tego wcześniej, ale co szkodziło spróbować – przystawić je do palca, by wypiły tę zastoinową krew i jednocześnie wstrzyknęły hirudynę, która działa lepiej przeciw zakrzepom niż heparyna... W niedzielę, między drugą a trzecią w nocy, miałam już pijawki – prosto od jakiegoś znachora-hodowcy z gór. Były dość leniwe, ale palec na drugi dzień był lepszy, więc może uda się go ocalić. Po co Pani jeździ do pacjenta w nocy i to jeszcze do innego szpitala? Przecież pacjent ma na pewno świetną opiekę, a Pani innych operowanych. Bo czuję się za niego odpowiedzialna i jestem ciekawa jego postępów. Poza tym, podczas wielogodzinnych, trudnych zabiegów wytwarza się szczególna więź między chirurgiem a pacjentem. Choćby wówczas, gdy ma się do czynienia z ekstremalnie trudnymi oparzeniami wymagającymi natychmiastowej ingerencji chirurgicznej. Najpierw trzeba wyciąć martwicę, do żywych tkanek. Na dobrą sprawę obdzieramy pacjenta z martwej skóry. Przyszycie palców to skrajnie „trudny zabieg”, szczególnie u dziecka, bo trzeba zespolić najmniejszy możliwy kaliber naczyń krwionośnych o średnicy poniżej jednego milimetra. Wtedy używa się już lup operacyjnych albo mikroskopu, a szwy są takiej wielkości, że jeśli przez przypadek upadną na pole operacyjne, trzeba mieć duże szczęście, by je znaleźć. Operując w lupach, muszę trzymać głowę w stałej odległości od pola operacyjnego, by mieć wyraźny obraz. Czyli przez np. 12 godzin wszystkie mięśnie trzyma Pani w podobnym napięciu? Mniej więcej. Na głównym bloku operacyjnym siedzimy na metalowych zydelkach, jak z dawnych ambulatoriów – z trzema dziurami w siedzisku, kręcące się wokół własnej osi. Kilka godzin pracy na nich wywołuje ucisk na nerw kulszowy i dolegliwości tamtej okolicy ciała. Gdy dzień lub dwa później znowu trzeba usiąść na tym zydelku, na zbliżoną liczbę godzin, konieczne jest opracowanie techniki innego siedzenia. Siedzę, starając się nie naciskać bolących miejsc, i obmyślam, jak zrekonstruować ten strzęp ręki, który mam przed sobą. Jak wygląda dzień po replantacji? To jeden z gorszych dni – czuję na sobie, fizycznie, cały zabieg. Wtedy oczywiście nie operuję, ale śmiejemy się z moim szefem, doc. Jackiem Puchałą, że istnieje prawo serii, szczególnie latem: jeżeli jednego dnia mamy ucięty palec, to następnego dnia, góra dzień później, będzie kolejny do przyszycia. W marcu 2007 r. do szpitala w Zakopanem trafił góral, który uciął sobie penisa. Lekarze próbowali go odesłać m.in. do krakowskiej kliniki urologicznej, ale tam odmówiono mu pomocy. Wykorzystując lekarskie znajomości na Śląsku, umówiono góralowi operację w Białymstoku, gdzie chirurdzy mają doświadczenie w operowaniu takich przypadków. Najpierw czekano 2,5 godziny na helikopter, potem z powodu silnej mgły helikopter wylądował w okolicach Ostrowi Mazowieckiej, skąd górala miała zabrać karetka, ale nie zabrała, bo się popsuła. Kolejna jechała aż z Białegostoku, dokąd góral dotarł po kilkunastu godzinach od wypadku, gdy na zabieg było już za późno. Jak coś takiego jest możliwe? Jest możliwe, bo istniejący w Polsce system opieki zdrowotnej jest absolutnie niewydolny. I powoli, ale nieuchronnie, zmierza do rozkładu, chyba że w porę zostaną podjęte działania zaradcze. Miałam kontakt z wieloma dużymi szpitalami w Krakowie i wiem, że jest coraz mniej specjalistów zdolnych wykonać skomplikowane zabiegi. Sporo wysoko wykwalifikowanych chirurgów odeszło w ostatnich latach do prywatnej służby zdrowia, duża grupa lekarzy wyjechała za granicę. W kraju zostają ci, którzy mają ustabilizowaną pozycję zawodową albo rodzinę, z którą nie chcieliby się rozstawać, albo tacy, którzy muszą się jeszcze sporo nauczyć. W Krakowie jest kłopot ze znalezieniem w państwowej służbie zdrowia chirurga, który wykonałby replantację u dorosłego. Dlatego, mimo że jestem chirurgiem dziecięcym, operowałam dorosłych. Nie ma kto operować i ja też nie powinnam, bo 11 lat po skończeniu studiów, latach pracy w Instytucie Pediatrii i wykonaniu w wielu ciężkich zabiegów, nie mam drugiego stopnia specjalizacji z chirurgii dziecięcej. Mam umiejętności, brakuje osób z porównywalnym do mojego doświadczeniem, ale wciąż napotykam bariery w polityce szpitalnej, które nie pozwalają mi nabyć uprawnień. Dlatego zrezygnowałam, tuż przed finałem, z chirurgii dziecięcej i zostałam zakwalifikowana na specjalizację z chirurgii plastycznej, która trwa cztery lata. Mikrochirurgia to wymagająca dziedzina, a młodzi lekarze nie mają interesu, by się w niej szkolić. Dość wspomnieć, że nauka zespalania naczyń krwionośnych o średnicy mniejszej niż milimetr wymaga wielu godzin ćwiczeń, z mikroskopem, na ratkach cielęcych czy uszach królika. Z reguły po pracy, bo w trakcie nie ma czasu na pełne opanowanie takich umiejętności. Ile Pani przeznaczyła na to godzin? Po trzecim roku studiów, ponieważ miałam wysoką średnią ocen, umożliwiono mi indywidualny tok studiów u prof. Jana Grochowskiego w Instytucie Pediatrii w Krakowie- -Prokocimiu. Trafiłam na chirurgię dziecięcą i od razu pod oko doc. Puchały, który zajmuje się chirurgią plastyczną i rekonstrukcyjną. Techniki mikrochirurgiczne zaczęłam poznawać właśnie wtedy od moich „guru”: doc. Puchały, dr Marii Łyczakowskiej i dra Tadeusza Łyczakowskiego, od których otrzymałam trzy podstawowe narzędzia, by uczyć się zespalania naczyń krwionośnych. A ile NFZ płaci za np. replantację palca? Za mało! 2 tys. złotych – tyle, ile za korekcję przykurczu pooparzeniowego, który mogę zrobić w godzinę, albo niewiele więcej od tego, co Fundusz płaci za operację sprowadzenia jądra czy przepukliny pachwinowej. Zabiegi, których skali trudności nie można nawet porównywać do replantacji. Co jeszcze dziwniejsze, replantację kończyny górnej powyżej dłoni, która jest technicznie bez porównania łatwiejsza, wyceniono pięciokrotnie wyżej. Wyliczenia zabiegów z reguły nie przystają do ponoszonych kosztów, bo nie uwzględniają ceny pracy ludzi przeprowadzających operacje. Pracę lekarza wycenia tylko prywatna służba zdrowia; publiczna – jeśli jest się na kontrakcie. Inaczej mamy pensje, których wysokość nie zależy od tego, co się wykonuje i ile godzin pracuje. Ile Pani zarabiała, pracując na pełnym etacie w szpitalu publicznym? Blisko 2 tys. złotych brutto. Ponieważ to było za mało, bym mogła godnie żyć, pracowałam po godzinach w innych miejscach. Od Nowego Roku weszło w życie wspaniałe prawo, które pozwala mi pracować tylko 48 godzin w tygodniu – i dobrze, bo jestem zmęczona pracą w większym wymiarze. Ale z drugiej strony, lekarze w sytuacji podobnej do mojej będą musieli z czegoś zrezygnować. Jeśli nie z pracy, która daje utrzymanie, to z tego, co do tej pory wykonywało się ad maiorem Dei gloriam. Uciekła Pani od problemów publicznej służby zdrowia, podpisując kontrakt ze Szpitalem św. Rafała – pierwszym w pełni komercyjnym, jaki powstał w Krakowie. To prawda – uciekłam, bo nie mam już wiary w powodzenie kolejnej reformy służby zdrowia. Szpital nie wyklucza jednak współpracy z NFZ, o ile ten zdecyduje się płacić tyle, ile faktycznie kosztują zabiegi. Przecież nie operujemy tak, by było najdrożej... W Polsce obowiązkowo i to od zaraz należy wprowadzić dodatkowe ubezpieczenia, choćby takie, jakie obowiązują w niektórych krajach zachodnich, gdzie zakłady pracy wykupują polisy pokrywające 90 proc. kosztów leczenia. Czy w którymkolwiek rozwiniętym kraju europejskim każdy, niezależnie od statusu społecznego i dochodów, miałby, jak w Polsce, taką samą stawkę ubezpieczeniową i takie same świadczenia? Przy dodatkowym ubezpieczeniu nie będzie miało znaczenia, czy operacje będą wykonywane w szpitalu prywatnym czy publicznym. Pacjent pójdzie tam, gdzie zaoferuje mu się lepsze warunki. Podczas „sprawy górala” powiedziała Pani „Gazecie Wyborczej”, że gdyby ktoś po Panią zadzwonił, z pomocą urologa podjęłaby się Pani replantacji penisa. Dlaczego nikomu nie przyszło do głowy, by zadzwonić? Nawet gdyby komuś przyszło to do głowy, nie dałabym rady tego zrobić, bo tamtego dnia operowałam w prywatnej klinice do późnej nocy, akurat z kolegą-urologiem dziecięcym. Zgłosiłam jedynie chęć pomocy, że jesli będzie taka potrzeba, poświęcę nawet swój prywatny czas, by uczestniczyć w takiej operacji. Powiedziałam to, ponieważ z jednej strony taki zabieg jest wyzwaniem, z drugiej, mikrochirurgów jest w Polsce jak na lekarstwo, pacjenci są więc w naprawdę trudnej sytuacji. Za publiczną deklarację gotowości niesienia pomocy wylądowałam „na dywaniku” dyrekcji szpitala. Niektórzy poczuli się urażeni moją nadgorliwością. Ponieważ było takie oczekiwanie – przeprosiłam. Nadal jednak nie wiem, co było złego w tym sformułowaniu – przecież kodeks etyki lekarskiej nakazuje udzielać pomocy, zwłaszcza gdy ma się po temu umiejętności. Może przekonanie, że je posiadam, kogoś uraziło? Ale przecież nie umiem wielu innych rzeczy. Parę miesięcy później inny góral okaleczył się tak samo. A prof. Marek Wyczółkowski, który nie boi sie łamać barier i przekraczać stereotypów, zadzwonił i zaprosił mnie do operacji. Podobno dr. G. ze szpitala MSWiA aresztowano na skutek donosu jego podwładnego – lekarza, który nie radził sobie w pracy. Czy środowisko chirurgów, osób niezwykle zdolnych i ambitnych, jest szczególnie podatne na zawiść czy inne złe emocje? Złe emocje to cecha ludzi, nie konkretnego zawodu. Być może jednak ten zawód pozwala żywić niezdrowe ambicje, bo wybierając go, nastawiamy się na ciężką pracę i wyrzeczenia, i chcemy, by w pewnym momencie zaczęło to profitować. Tymczasem często tak się nie dzieje albo jest opłacone wielogodzinną pracą ponad siły. A przecież lekarze muszą mieć jeszcze czas na naukę i rozwijanie dorobku zawodowego. W 2007 r. miałam 17 wystąpień na konferencjach polskich i zagranicznych, każde z nich musiałam przygotować. Razem z szefem mieliśmy około 20 publikacji – część z nich pokrywała się tematycznie z referatami, więc o tyle było łatwiej. Niemniej, na wszystko to potrzeba czasu. Dodam, że koszty udziału w konferencjach opłacamy sami. W tej pracy nie da się zaplanować wyjścia punkt 14.30, bo czasami trzeba operować dłużej. Do tego dochodzą dyżury czy praca w prywatnych klinikach, jeżeli chce się więcej zarobić. Nie oddamy tu nikomu sprawiedliwości, jeśli zapomnimy, że lekarze są niedofinansowani i niedowartościowani. Ale też ze świeczką trzeba by szukać pacjentów, którzy nie dali kiedyś lekarzowi prezentu czy koperty, bo bez tego nie doczekaliby się zainteresowania. Z badania CBOS z grudnia 2007 r. wynika, że społeczeństwo uważa lekarzy za bardziej skorumpowanych od polityków, choć ci drudzy przez lata byli liderami rankingu. Na takie wyniki złożyły się zapewne działania poprzedniej ekipy rządzącej, ale z drugiej strony, skąd podatność na taką retorykę? Może przyczyniła się do tego kolejna zapowiedź odchodzenia od łóżek pacjentów? Każdy odpowiada przed swoim sumieniem. Mówię pacjentom przed operacją, że wręczanie prezentów przynosi pecha – zawsze skutkuje. Mam komfort dorobienia sobie w prywatnej klinice – nie muszę więc obawiać się oskarżeń, że kogoś zoperowałam, bo mi zapłacił. Środowisko nie jest nieskazitelne, ale zawsze częściej mówi się o ludziach złych niż uczciwych, choćby tych drugich było zdecydowanie więcej. Miałam w życiu szczęście do mistrzów, co w chirurgii jest niezwykle ważne – bez nich nie zdobyłabym takich umiejętności. To oni imponowali mi niezwykłą dyspozycyjnością, gdy przyjeżdżali do pacjenta, „bo coś się działo”, o każdej porze dnia i nocy. Wyrabiali też w każdym pracowniku szpitala, od salowych po docentów, przekonanie, że każdy odpowiada za szpital i pacjentów. Kiedy uratowała Pani rękę 10-letniego Artura wyrwaną przez piłę, powiedziała Pani: „To dowód na to, że warto walczyć, nawet jeżeli wydaje nam się, że nie ma szans na przyszycie, nawet jeśli standardy mówią, że nie powinno się tak postępować”. Skąd ta determinacja, nie tylko w operowaniu trudnych przypadków, ale też w radzeniu sobie w absurdalnie zorganizowanej służbie zdrowia? Może już dawno powinna Pani pracować za granicą? Odpowiem za chwilę – ciekawsza jest historia Artura. Piła przeszła przez śródręcze i w rękawiczce dostałam w jednym kawałku pięć palców połączonych tkankami. Tyle że nie było ich do czego przyszyć, bo chłopak miał zmiażdżony nadgarstek; brakowało kilku ładnych centymetrów śródręcza. Piąty palec, którego z założenia się nie replantuje, był uszkodzony – jego skórę wykorzystałam dla pokrycia ubytku na innym palcu, a kości dla odtworzenia śródręcza. Artur ma cztery palce, ale jest wciąż praworęczny, ma czucie w palcach i kciukiem potrafi dotknąć pozostałych palców. Chyba się nam udało. „Nam”, bo współpracuję z niesłychanie kompetentnymi instrumentariuszkami; są lepsze niż niejeden chirurg. A wracając do emigracji. Po raz pierwszy pomyślałam o niej, gdy miałam problemy ze zrobieniem specjalizacji drugiego stopnia; wiedziałam, że ich źródłem nie jest brak umiejętności czy wiedzy. Drugi raz przyszło mi to do głowy w zeszłym roku. Powodem nie były pieniądze, ale presja na środowisko medyczne: zatrzymania, podsłuchy, podejrzenia. Pomyślałam, że to wszystko mnie jednak przerasta. Może miała Pani coś na sumieniu? W sumieniu swoim jestem spokojna.Słyszałam jednak o niewinnych aresztowanych lekarzach i o tym, co przeżyli do momentu przesłuchania. W ilu miejscach Pani pracuje? Od Nowego Roku tylko w dwóch: w Instytucie Pediatrii Collegium Medicum UJ i... Gdzie nadal zarabia Pani 2 tys. złotych brutto? Teraz mam właściwie tylko pół etatu, więc dostaję tysiąc złotych brutto, ale jestem zawsze, kiedy potrzeba, choćby to była sobota czy niedziela. Przecież nie mogę powiedzieć, że mnie nie obchodzi gorączkujący po operacji pacjent, bo mam tylko pół etatu... Drugim miejscem pracy jest Szpital św. Rafała, który do momentu oddania budynku działa w przychodni „Scanmed”. Pamięta Pani, co Pani odbudowywała? Kciuk z wiórków kości 2,5-letniego chłopca, który włożył ręce do heblarki i stracił trzy palce; rekonstrukcja nerwu obwodowego w stopie odciętej kosiarką u 9-letniego Szymka; wszczepienie integry u Marcina, którego ciało było w 75 proc. poparzone... Każdy przypadek do momentu, kiedy nie odwiniemy rany i nie zdecydujemy, co z tym zrobić, jest wyzwaniem. Kiedy podczas studiów albo tuż po nich widziałam, jak moi mistrzowie byli wzywani do operacji, myślałam: „Boże, żeby tak po mnie dzwonili...”. Doczekałam się tego w miarę szybko – no i trudnej do opisania satysfakcji, kiedy łączę nerwy i naczynia krwionośne, by po chwili zobaczyć, jak dotychczas prawie martwa część robi się różowa i ciepła. Wtedy naprawdę nie czuje się zmęczenia: nie przeszkadza ani ból w mięśniach, ani metalowy zydelek... W internecie jest Pani e-mail i numer komórki. Dlaczego je Pani tam umieściła? Ośrodek w Prokocimiu jest dobry, specjalistów-mikrochirurgów mało. Te namiary wielu chorym pozwoliły się tu znaleźć. Oczywiście jest to trudne – odbieram kilkadziesiąt telefonów od pacjentów, a oprócz tego normalnie operuję. Pacjenci nadużywają Pani telefonu? Bywa, że kończę zabiegi po 23.00, często wyjeżdżam. Nic dziwnego, że pacjent dzwoni do mnie w niedzielę w porze obiadowej, skoro wcześniej byłam niedostępna. Zakładam, że jeśli dzwoni, to znaczy, że potrzebuje tej rozmowy. Poza tym zawsze jest coś za coś: jeśli chce się mieć pacjentów, trzeba być dostępnym; można ograniczyć dostęp do siebie, ale wówczas się nie operuje. Co jest najlepsze w Pani pracy? W chirurgii plastycznej trzeba mieć fantazję – wtedy widać, ile jest możliwości w leczeniu okaleczonego czy oszpeconego ludzkiego ciała. A poza tym? Powiem rzecz trywialną – zadowolony pacjent, to jest najlepsze. Kiedy po zabiegu cieszy się z efektów, albo kiedy jakiś czas później operuję jego sąsiada czy krewnego, bo zostałam im polecona. Śmiejemy się wtedy w zespole, że widać po operacji było lepiej niż przed... Rozmawiała ANNA MATEJA Dr nauk med. ANNA CHRAPUSTA (ur. 1971) jest chirurgiem dziecięcym. Uczennica doc. Jacka Puchały, ordynatora Oddziału Chirurgii Plastycznej, Rekonstrukcyjnej i Oparzeń Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie-Prokocimiu; absolwentka szkolenia z chirurgii plastycznej Pennsylvania University w Filadelfii i Uniwersytetu w Würzburgu w Niemczech; autorka 37 publikacji naukowych i prawie 40 wystąpień na krajowych i międzynarodowych konferencjach w zakresie chirurgii rekonstrukcyjnej i leczenia oparzeń. Mąż, dr Piotr Klimeczko, zajmuje się diagnostyką obrazową serca w rezonansie magnetycznym. Mają 6-letnią córkę Marynię.
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
alpolusa
Go
|
Poczytałem sobie trochę i wiecie co powiem? NIE TĘDY DROGA! (moje zdanie). Ministerstwa, służba zdrowia, rządy, NFZ - czy ktoś pomyślał że oni bedą nas (was) słuchać? Oni maja swoje koncepcje poprawy życia - zgodnie ze swoimi założeniami, które wiążą się ściśle albo z ich dochodami albo z ich kariera zawodową! Podejrzewam, że jakiekolwiek byłyby naszego gremium dyskutantów wnioski, to i tak oni nie wezmą ich pod uwagę! Tak sobie myślę, że w dzisiejszych czasach globalnej informatyki i komunikacji, zapominamy zupełnie o jednostkach - myslimy globalnie i chcemy rozwiązywać problemy globalnie - kochani nie tutaj i nie na tym forum!
Co możemy tutaj zrobić aby zyłosię lepiej? Dotrzeć do jednostki, pojedynczego człowieka, któremu trzeba wytłumaczyć aby wziął swoje życie w swoje ręce i nie liczył ani na rząd, ani na Radę Ministrów, ani na NFZ, ani na przemysł farmaceutyczny, ani na naukowców pracujących nad sposobami walki z rakiem czy innymi chorobami ani nawet na lekarzy czy znachorów (aczkolwiek tych dwoch ostatnich może nieco mniej) tylko aby zaczął liczyć na siebie! Aby zaś liczyć na siebie musi w siebie uwierzyć i poznac swoje możliwości. W tym właśnie my, jako gremium mające niejako możliwość szerszego przekazu komunikacyjnego, powinniśmy innym pomóc.
Jest to cholernie trudne, muszę wam powiedzieć, bo niewielu jest otwartych na przyjęcie jakichkolwiek koncepcji bazujących na naszym indiwiduum - większość, karmiona od młodości dogmatami i programowana na "cudzą" modłę, nie może się wyzwolić z uzależnienia grupowości i niejako globalizmu. Bardzo trudno jest im pojąć, że sami mogą o sobie decydować, mają do tego prawo i możliwości. Większość myśli, że: " jakoś to będzie", " lekarz jest od tego aby pomagał", "zachoruję to mnie wezmą do szpitala i wyleczą", " taka jest wola Boża", itd. Jest to może temat zbyt filozoficzny na to forum ale tak jakoś zaskoczyłem po przeczytaniu tematu.
Zmiany w świadomości człowieka (spowodowane programowaniem podświadomości) są niejednokrotnie tak duże, że praktycznie eliminują "zdrowe myślenie" a nawet myślenie wogóle. Jesteśmy bardzo sprytnie manipulowani (programowani) w kierunku materializmu konsumpcyjnego - i to od dawna! Wkrótce nie będziemy mieli wogóle czasu dla siebie i najbliższych i aby nie "wypaść z toru" będziemy łykać pigułki jakie nam podsuną i tym samym będziemy brnąć coraz głębiej w uzależnienie od tych, którzy tak naprawdę chcą zrobić z nas niewolników konsumpcyjnych! Nie myślicie? Trochę wyobraźni i szreszego spojrzenia na to co siędzieje wokół nas!
Człowiek ma wszelkie możliwości tworzenia - jest kreatorem - ale praktycznie o tym nie wie! Wbili nam bowiem do głowy sprytniejsi od nas, że tylko nieliczni są mądrzy i mają specjalne przywileje a pozostali powinni postępować zgodnie z ich naukami i w oparciu o prawa, zasady jakie tworzą (dla siebie).
Niewielu spotkałem ludzi otwartych na dyskusję a już tylko kilku otwartych na spróbowanie "samorealizacji" jakbym to nazwał, czyli właśnie wzięcia życia w swoje w pełni kreatywne ręce i "boski" umysł (uważam bowiem że taki on właśnie jest, jako że pochodzimy od Boga - można się spierać jedynie o koncepcję Boga). Musze też wam powiedzieć, że nie jest łatwo byc kreatorem i panem siebie - nawet ja z tym mam trudności! Ale idzie mi coraz lepiej! [color=Navy](na marginesie: bardzo pomocne jest tutaj monoatomowe złoto -tzw. biały proszek (kamień filozoficzny) lub "pokarm Bogów" - otwiera bowiem kanały informacyjne, poszerza percepcję i pozwala uzyskać informacje ze "zbiorowego umysłu" - pojęcie trochę ezoteryczne (wszystko jest wibracją - większość nazywa to energią, jako że to pojęcie najbardziej do tego pasuje - a innego nie znamy).[/color]
Dam tutaj pewnien przykład (fragment mojej korespondencji dotyczacej stosowania Wody z aktywnym wodorem - najbardziej efektynego anty-utleniacza pomagajacego organizmowi zminimalizować destrukcyjną działalność wolnych rodników).:
email do mnie: ... a do 50-tki mam jeszcze duzo czsu ale jednagrze juz zaczelam dbac o siebie i moze nie pije wody zdrowotnej ale nie ujmuj mi kochany gdyz nie tylko w wodzie mozna spotkac antyoksydanty!! choc nie powiem ze to dobar forma odrzywiania sie. pozdrawiam
moja odpowiedź: Dalej nic nie rozumiesz mała! No ale zrzucam to na karb twojego lenistwa! Dam ci przyklad: 1. silnik samochodowy aby chodzil dobrze i długo, wszystkie jego czesci musza byc w oleju. Jesli bedziesz tylko olej dolewac mozesz jezdzić - zapytaj kierowcow jak długo (zresztą możesz go sobie powąchać po jakimś czasie!), ale jesli go bedziesz wymieniac na nowy to głowe dam ze silnik pochodzi dłuzej i kazdy mechanik i kierowca tez ci to powie. Tak wiec silnik potrzebuje oleju (i to nie byle jakiego ale silnikowego) dzieki ktoremu bedzie bardziej niezawodny i bardziej zywotny (nie wspomne o odpowiednim paliwie i warunkach użytowania). 2. człowiek to praktycznie prawie woda (70%), wszystkie komorki w człowieku żyją w płynie miedzykomórkowym (czyli w wodzie) który jest dla nich niezbedną podstawą egzystencji. Ten płyn, jak rownież krew i osocze mają potencjał oksydoredukcyjny -50 do -250 mV, czyli z natury są antyoksydantami. Musimy pić wode aby życ - można oczywiscie nie pić wody i zdechnać po prostu! Woda ktora pijemy ma potencjal + 200 do +350mV czyli własciwości oksydacyjne (jest silnym oksydantem). Po dostaniu sie do organizmu (jak wypijemy), ten musi sobie jakoś z nią poradzić aby zmienić jej potencjal na ujemny, by komórki moglł w nim egzystować (bo jak komórka znajdzie się w oksydancie (utleniaczu) bardzo szybko sie utlenia czyli degeneruje (choruje) lub po prostu ginie. Oczywiscie organizm sobie tworzy nowe komórki ale jest to tworzenie niejako limitowane. Jeśli tej wody nie bedzie wystarczająco dużo lub jeśli ona będzie zbyt wysoko oksydacyjna, organizm nie poradzi sobie z wytwarzaniem nowych i regeneracją starych komórek i po prostu się szybciej starzeje (czyli utlenia - a to jak wiesz za sprawą wolnych rodników) a czesto jednocześnie choruje.
Proste i logiczne jest danie organizmowi możliwosci odpoczynku od tego ciagłego naprawiania i regeneracji tego co sie dzięki wlewanej w nas wodzie (oraz oksydacyjnemu jedzeniu - wszystko co smazone to oksydacja-miliardy wolnych rodnikow) psuje. Wtedy, co jest też logiczne, organizm pożyje dłuzej - a tym samym człowiek. To taki mizerny przyklłd ale zrozumialy raczej dla każdego. Jesli ktos juz tego nie pojmie to niestety nic mu nie można pomóc i tak jak miliony innych, nieświadomych i niedouczonych (a raczej douczonych inaczej) jest skazany na zycie "takie jakie jest" czyli " jak Bozia da" - bo nie dochodzi do jego głupiej pały (czyt.głowy) że ma potencjał tworzenia i zmiany wszystkiego, łącznie ze swoim jestestwem (twoja mama pewnie by to zrozumiala bo to jest ezoteryka). Pij Coca Cole malutka - na zdrowie! (+400mV bardzo silny oksydant - ale smakuje i nabija kieszen tym co jej nie pija!) Usciski
Pozdrawiam również uczestników forum!!
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
alpolusa
Go
|
Zapomniałem jeszcze dodać, że dla pragnących zgłębić temat wody antyoksydacyjnej odsyłam do www.aquaVitalis.pl . Osobiście mam więcej zaufania do japończyków aniżeli do amerykańskich wynalazków farmaceutycznych!
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
ali
Go
|
Poczytałem sobie trochę i wiecie co powiem? NIE TĘDY DROGA! (
moja odpowiedź: Dalej nic nie rozumiesz mała! No ale zrzucam to na karb twojego lenistwa! Dam ci przyklad:
2. człowiek to praktycznie prawie woda (70%), wszystkie komorki w człowieku żyją w płynie miedzykomórkowym (czyli w wodzie) który jest dla nich niezbedną podstawą egzystencji. Ten płyn, jak rownież krew i osocze mają potencjał oksydoredukcyjny -50 do -250 mV, czyli z natury są antyoksydantami. Musimy pić wode aby życ - można oczywiscie nie pić wody i zdechnać po prostu! Woda ktora pijemy ma potencjal + 200 do +350mV czyli własciwości oksydacyjne (jest silnym oksydantem). Po dostaniu sie do organizmu (jak wypijemy), ten musi sobie jakoś z nią poradzić aby zmienić jej potencjal na ujemny, by komórki moglł w nim egzystować (bo jak komórka znajdzie się w oksydancie (utleniaczu) bardzo szybko sie utlenia czyli degeneruje (choruje) lub po prostu ginie. Oczywiscie organizm sobie tworzy nowe komórki ale jest to tworzenie niejako limitowane. Jeśli tej wody nie bedzie wystarczająco dużo lub jeśli ona będzie zbyt wysoko oksydacyjna, organizm nie poradzi sobie z wytwarzaniem nowych i regeneracją starych komórek i po prostu się szybciej starzeje (czyli utlenia - a to jak wiesz za sprawą wolnych rodników) a czesto jednocześnie choruje.
Proste i logiczne jest danie organizmowi możliwosci odpoczynku od tego ciagłego naprawiania i regeneracji tego co sie dzięki wlewanej w nas wodzie (oraz oksydacyjnemu jedzeniu - wszystko co smazone to oksydacja-miliardy wolnych rodnikow) psuje. Wtedy, co jest też logiczne, organizm pożyje dłuzej - a tym samym człowiek. To taki mizerny przyklłd ale zrozumialy raczej dla każdego. Jesli ktos juz tego nie pojmie to niestety nic mu nie można pomóc i tak jak miliony innych, nieświadomych i niedouczonych (a raczej douczonych inaczej) jest skazany na zycie "takie jakie jest" czyli " jak Bozia da" - bo nie dochodzi do jego głupiej pały (czyt.głowy) że ma potencjał tworzenia i zmiany wszystkiego, łącznie ze swoim jestestwem (twoja mama pewnie by to zrozumiala bo to jest ezoteryka). Pij Coca Cole malutka - na zdrowie! (+400mV bardzo silny oksydant - ale smakuje i nabija kieszen tym co jej nie pija!)
he he stary a ty komu nabijasz kase?? składu chemicznego wody przecie nie zmieniasz??
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
adam319
Go
|
(...) składu chemicznego wody przecie nie zmieniasz??
Ali bądź ostrożny w sądach bo pamiętaj, że oficjalna medycyna potrafi przyszyć odciętą kończynę, przeszczepić serce, a z prostymi rzeczami sobie nie radzi tak dobrze jak zwykła rozsądna dieta. Może oficjalna fizyka podobna jest do oficjalnej medycyny? Poszperaj w internecie za „niemożliwymi” fizycznie zjawiskami, a zobaczysz, wyliczenia, opisy doświadczeń, nawet filmy je pokazujące, tylko że utytułowany fizyk ich zobaczyć nie może. Aż tyle i tylko tyle na ten temat
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
|
Strony: 1 [2] 3 4
|
|
|
|