Strony: [1]
|
|
|
Autor
|
Wtek: Mówi Leszek Możdżer (Przeczytany 5618 razy)
|
Teresa Stachurska
Go
|
http://www.gazetawyborcza...ias=3&startsz=x : Dzielić jak najszybciej, dzielić jak najwolniej z Leszkiem Możdżerem rozmawiała Anna Luboń2008-02-11, ostatnia aktualizacja 2008-02-12 15:35 Wysłuchałem 20 spotów, żeby zorientować się, jakie są muzyczne trendy w reklamowaniu makaronu Fot. Maciej Zienkiewicz / AG Leszek Możdżer ZOBACZ TAKŻE Możdżer - usługi muzyczne (08-03-07, 15:03) Podoba się panu ten hotel? Tak, w ogóle lubię hotele. Zawsze mieszkałem w bloku, a podczas tras koncertowych - w dobrych hotelach. Kiedy wracałem, czułem rozdwojenie jaźni. Wiedziałem, że muszę dążyć do tego, żeby standard się wyrównał. Że w domu też muszę mieć fajne kafelki i piękne łóżko, bo zwariuję. Dziś zatrzymał się pan w pięciogwiazdkowym hotelu. Wie pan, kim jest Paris Hilton? Wiem. Smukłą blondynką. Niektórzy są znani z tego, że zrobią wiele, by być znanymi. Ja mam nadzieję, że jestem znany z tego, co robię. Często proszą pana o autograf? Średnio raz dziennie. Kim pan się czuje: chłopcem, mężczyzną, geniuszem, gwiazdą... Każdym z nich. I nieudacznikiem. Na przykład wychodzę na scenę jako jakaś tam legenda pianistyki. A czasem trudno w piątek o 19 w małej sali udowodnić, że się jest legendą. Keith Jarrett nagminnie odwołuje koncerty godzinę przed, żeby je w końcu zagrać. Musi nie musieć, musi móc. A kiedy pan czuje się chłopcem? Jak biegam po trawie. I jak się boję porozmawiać z piękną kobietą. Muzyką można uwieść kobietę? Można. Zdarzyło się panu? Uwieść można tylko tę kobietę, która tego chce. I wtedy nieważne, czym się uwodzi. Nie miałem kiedy nauczyć się rozmawiać z kobietami. Pracuję nad tym teraz. Tę robotę każdy odwala w wieku 20 lat, ja nie miałem czasu, bo grałem. Przez 15 lat nagrałem prawie sto płyt i zagrałem ze dwa tysiące koncertów. Czego nauczył się pan od kobiet? Za długo musiałbym wymieniać. A muzyki? Akurat muzyki uczyłem się od mężczyzn. Mało jest kobiet w muzyce. Tłumaczę to sobie tak: kobiety lepiej potrafią celebrować proces życia, głównie w drobiazgach: piciu herbaty, rozmowie, budowaniu relacji. A mężczyźni bardziej popychają cywilizację do przodu. Ale to się zmienia. Teraz kobiety stają się wizjonerkami. Myślicielkami. Zresztą każda kobieta jest wyjątkiem od reguły. A czego nauczył się pan od siebie? Kiedy miałem nagłe zastępstwo w orkiestrze wykonującej 'Sen nocy letniej', musiałem nauczyć się partii, które sam napisałem. Kiedy otworzyłem nuty, pierwszym odruchem było przerobić tę partię. Odbyłem sam ze sobą rozmowę: słuchaj, koleś, nie myśl za dużo. Kompozytor siedział nad tym kilkanaście miesięcy. Grzecznie wykonaj te partie i nie zastanawiaj się nad celowością poszczególnych nut. Skup się nad precyzją, artykulacją i frazowaniem, to są twoje zadania na dziś. Podczas pisania opery "Sen nocy letniej" zapomniał pan o całym świecie. Teraz też się to zdarza? To najpiękniejsze momenty! Ale zapomnieć się na 11 miesięcy to trochę dużo. Otwierałem potem listy i pisma urzędowe sprzed pół roku. A potem był taki moment, gdy siedziałem na plaży, trzymając w rękach skończoną partyturę "Snu...", i czułem, że moje życie ma sens. Mogłem już nawet umrzeć. Tak mi się wtedy wydawało. A teraz? Tak, zdarza mi się zapomnieć o całym świecie. Ale już nie biorę tak wielkich projektów. Nauczyłem się też współpracować z ludźmi, zlecać im część zadań. Kiedyś przed postawieniem pierwszej nuty przeżywałem ogromne rozterki. Szybciej podejmuję decyzje, mam większą wprawę i więcej szacunku do swojej pracy. Wolę poprawić to, co napisałem, niż wyrzucić to do kosza. Już nie jest pan perfekcjonistą? Już nie. Perfekcjonizm to piekło, pułapka braku akceptacji dla samego siebie. Inna sprawa, że gram na fortepianie 31 lat. Doszedłem do pewnej wprawy i mogę sobie pozwolić na brak perfekcjonizmu. Błędy mnie czasem nawet bawią. Zresztą muzyka jazzowa opiera się na błędach. Uwielbiam słuchać pomyłek Milesa, Shortera, Hancocka czy Tony'ego Williamsa. Ale jak mistrz się myli - tego się tak przyjemnie słucha! A jak pan się pomyli? Akceptacja to podstawa - oto moje najnowsze odkrycie. Moje życie stało się szczęśliwsze. Mniej mnie irytuje stanie w kolejce na poczcie i smród w taksówce. Lubi pan być sam? Nie mam innego wyjścia, więc lubię. Każdy jest sam. Oczywiście, mam przyjaciół i mam też wrogów - to nie mniej cenne. Traktuję ich jak przeciwciała, które też mnie pobudzają do rozwoju. Moi wrogowie są częścią mnie, sam ich sobie wykreowałem. Wyznacza pan sobie wrogów? Podświadomie ich prowokuję do tego, żeby byli. A kiedy gra pan koncert np. taki jak w Santiago, dla 15 tysięcy ludzi, jest pan wtedy sam? Kompletnie. Grałem jeszcze większy koncert - w Gdańsku z Davidem Gilmourem, tam było około 60 tysięcy ludzi. Tylu ludzi pod sceną prowokuje do stawiania sobie ważnych pytań. Nie gra się po to, żeby podrywać panienki. Im więcej słuchaczy, tym większa samotność na scenie. Grał pan na weselach? Grałem. Grałem w Brazylii na dworcu - w specjalnie zbudowanym akwarium. Pod mostem Świętokrzyskim w Warszawie. Z chłopakami na ulicy. W barach, na korytarzach. Tam, gdzie stoi instrument, tam można uprawiać z nim muzykę. Można powiedzieć, że "robi pan w Hollywoodzie"? Dorabiam sobie. Uczestniczę w nagrywaniu muzyki do filmów 20th Century Fox czy Miramax. A w reklamie? Dwa razy. Raz trafiłem w gust klienta, a za drugim razem kompletnie nie. Dostałem 20 spotów, żeby zorientować się, jakie są muzyczne trendy w reklamowaniu makaronu. Może gdybym lepiej się w nie wsłuchał, zostałbym specjalistą od pisania muzyki do makaronu. Niestety, moja muzyka nie podkreślała produktu, była zbyt samodzielna. Zamówienie brzmiało: "Proszę napisać coś wzruszającego". Napisałem. Za kilka dni telefon: 'To zbyt wzruszające'. Podoba się panu ten hotel? Tak, w ogóle lubię hotele. Zawsze mieszkałem w bloku, a podczas tras koncertowych - w dobrych hotelach. Kiedy wracałem, czułem rozdwojenie jaźni. Wiedziałem, że muszę dążyć do tego, żeby standard się wyrównał. Że w domu też muszę mieć fajne kafelki i piękne łóżko, bo zwariuję. Dziś zatrzymał się pan w pięciogwiazdkowym hotelu. Wie pan, kim jest Paris Hilton? Wiem. Smukłą blondynką. Niektórzy są znani z tego, że zrobią wiele, by być znanymi. Ja mam nadzieję, że jestem znany z tego, co robię. Często proszą pana o autograf? Średnio raz dziennie. Kim pan się czuje: chłopcem, mężczyzną, geniuszem, gwiazdą... Każdym z nich. I nieudacznikiem. Na przykład wychodzę na scenę jako jakaś tam legenda pianistyki. A czasem trudno w piątek o 19 w małej sali udowodnić, że się jest legendą. Keith Jarrett nagminnie odwołuje koncerty godzinę przed, żeby je w końcu zagrać. Musi nie musieć, musi móc. A kiedy pan czuje się chłopcem? Jak biegam po trawie. I jak się boję porozmawiać z piękną kobietą. Muzyką można uwieść kobietę? Można. Zdarzyło się panu? Uwieść można tylko tę kobietę, która tego chce. I wtedy nieważne, czym się uwodzi. Nie miałem kiedy nauczyć się rozmawiać z kobietami. Pracuję nad tym teraz. Tę robotę każdy odwala w wieku 20 lat, ja nie miałem czasu, bo grałem. Przez 15 lat nagrałem prawie sto płyt i zagrałem ze dwa tysiące koncertów. Czego nauczył się pan od kobiet? Za długo musiałbym wymieniać. A muzyki? Akurat muzyki uczyłem się od mężczyzn. Mało jest kobiet w muzyce. Tłumaczę to sobie tak: kobiety lepiej potrafią celebrować proces życia, głównie w drobiazgach: piciu herbaty, rozmowie, budowaniu relacji. A mężczyźni bardziej popychają cywilizację do przodu. Ale to się zmienia. Teraz kobiety stają się wizjonerkami. Myślicielkami. Zresztą każda kobieta jest wyjątkiem od reguły. A czego nauczył się pan od siebie? Kiedy miałem nagłe zastępstwo w orkiestrze wykonującej 'Sen nocy letniej', musiałem nauczyć się partii, które sam napisałem. Kiedy otworzyłem nuty, pierwszym odruchem było przerobić tę partię. Odbyłem sam ze sobą rozmowę: słuchaj, koleś, nie myśl za dużo. Kompozytor siedział nad tym kilkanaście miesięcy. Grzecznie wykonaj te partie i nie zastanawiaj się nad celowością poszczególnych nut. Skup się nad precyzją, artykulacją i frazowaniem, to są twoje zadania na dziś. Źródło: Wysokie Obcasy
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
bea561
Go
|
Od razu nasuwa się chęć porównania z Piotrem Rubikiem. np.http://praca.gazeta.pl/gazetapraca/1,74785,4855040.html I tak sobie myslę, jaka jest różnica między artystą a gwiazdą? Czy można być i artystą i gwiazdą jednocześnie?
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
Teresa Stachurska
Go
|
Wklejam ten artykuł i informuję, że pod linkiem jest jeszcze filmik prezentujący P.Rubika - "stare dzieje".
Jak zbudowałem markę Piotr Rubik
Harvard Business Review Polska2008-01-21, ostatnia aktualizacja 2008-01-21 12:25 Fot. Wojtek Habdas / AG Od początku chodziło mi o to, by koledzy z branży, mecenasi i wreszcie szeroka publiczność wiedzieli, co robię, i kojarzyli te działania ze mną. W branży muzycznej sukces mierzony jest bowiem nie tylko treścią i jakością tego, co się robi, ale także popularnością, liczbą zamówień, koncertów, widzów i wartością sprzedanych płyt - Piotr Rubik opowiada, jak zbudował własną markę.
Fot. Piotr Augustyniak / AG ZOBACZ TAKŻE Optymizm z wiekiem słabnie (21-01-08, 10:21) Szefie, kawę! (21-01-08, 09:43) Pracodawca niech brzmi dumnie (17-01-08, 20:02) Firmy tracą przychody, bo brakuje pracowników (17-01-08, 10:59) Dzień Trzech Króli wolny od pracy? (15-01-08, 20:18) SERWISY Kariera Praca za granicą SONDAŻ
Podoba Ci się, jak Piotr Rubik wykreował swoją markę?
Tak Nie Nie mam zdania
Tom Peters, amerykański guru zarządzania, już ponad 10 lat temu stworzył koncepcję budowania marki własnej menedżera - personal branding. Jego zdaniem, każdy pracownik, a zwłaszcza menedżer, niezależnie od zajmowanego stanowiska i branży, w której pracuje, powinien dziś zrozumieć znaczenie pojęcia marka. Jest on bowiem w gruncie rzeczy szefem firmy pod nazwą "Jan Kowalski s.c.". Sukces odnoszą ci, którzy potrafią się wyróżnić, którzy oferują szefom, klientom lub przyjaciołom coś wyjątkowego i wartościowego. Potrafią oni też przekonać do siebie tych, na których im zależy, i sprawić, by ich zapamiętano. O ile na dojrzałych rynkach menedżerowie z reguły myślą w kategoriach własnej marki, o tyle w Polsce takie myślenie należy jeszcze od rzadkości. Doskonale natomiast rozumieją koncepcję budowy własnej marki najwybitniejsze gwiazdy estrady, filmu i muzyki. Na polskim rynku spektakularny sukces w budowaniu własnej marki w bardzo krótkim czasie odniósł Piotr Rubik, kompozytor, dyrygent, producent, a ostatnio także wykonawca swoich utworów. W ciągu kilku lat z osoby niezbyt atrakcyjnej fizycznie i drugoplanowej (autor muzyki do znanych przebojów) stał się jednym z najbardziej rozpoznawanych twórców muzyki popularnej. Wypromował własny styl, łączący muzykę klasyczną i popularną. W samym tylko 2006 roku sprzedano 700 tysięcy płyt sygnowanych nazwiskiem Rubik. Charakterystyczna blond fryzura i szczupła sylwetka, a także melodyjna muzyka, wykonywana z pasją i energią przez orkiestrę, złożyły się na szeroko rozpoznawaną wizytówkę Piotra Rubika. Dzięki determinacji, świadomemu działaniu i odrobinie szczęścia udało mu się zbudować jedną z najmocniejszych marek na polskim rynku muzycznym.
Piotr Rubik opowiada jak to zrobił
Przez lata stałem w drugim szeregu i pozostawałem w cieniu innych wykonawców. Choć komponowałem różnorodne utwory, wciąż byłem zależny od tych, którzy je zamawiali i wykonywali. To oni byli "twarzą i marką" mojej muzyki. Większość splendorów spływała na wykonawcę. Udział kompozytora w tworzeniu nagradzanego przez publiczność utworu nie jest bowiem tak dostrzegany i doceniany jak udział wykonawcy. Mam dość mocny charakter, wiem, co chcę robić i co pragnę osiągnąć. Brak swobody twórczej i niezależności sprawił, że z determinacją zacząłem budować samodzielną pozycję w branży i na scenie muzycznej. Skłamałbym, twierdząc, że decyzję o zbudowaniu własnej, niezależnej pozycji i wypromowaniu nazwiska "Piotr Rubik" podjąłem w jednym momencie, po czym opracowałem plan i następnie szybko go zrealizowałem. Proces kształtowania stylu muzycznego musi trwać, na miejsce w sercach słuchaczy trzeba sobie zapracować, potrzebny też jest łut szczęścia. Mnie szczęście sprzyjało, a pomogłem mu konsekwencją, uporem i świadomym działaniem. Dziś mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że Piotr Rubik - i jako osoba, i jako styl muzyczny - to mocna pozycja na polskim rynku kulturalnym. Białe włosy, melodyjna muzyka, łącząca klasykę i nowoczesność, wreszcie silne, pozytywne emocje jednoznacznie utożsamiane są z moją osobą.
Jestem zatem przekonany, że wiele moich doświadczeń mogą wykorzystać także osoby innych profesji, które chcą osiągnąć samodzielną pozycję w swojej branży i zbudować własną markę.
Czym jest marka Piotr Rubik?
Zanim opowiem, w jaki sposób i dzięki czemu udało mi się wyróżnić i zdobyć szerokie grono słuchaczy przywiązanych do muzyki Piotra Rubika, chciałbym wyjaśnić, jak ja sam dziś postrzegam siebie i to, co robię, oraz jak chciałbym być postrzegany i odbierany przez widzów. Wygląd i zachowanie. Piotr Rubik to przede wszystkim ja sam - mój wygląd, sposób ubierania się i zachowanie. Moim symbolem, rozpoznawanym przez widzów i przez media, są niewątpliwie włosy - długie i ufarbowane na jasny blond. Dziś moja twarz i te białe włosy towarzyszą wszystkim moim utworom - można je znaleźć na okładkach płyty, ja sam występuję także w teledyskach do moich kompozycji. Biały kolor najlepiej oddaje mój charakter, pasuje też do mojej karnacji oraz współgra z wizerunkiem osoby wrażliwej, a przy tym posiadającej klasę. Dzięki niemu wyróżniam się - nie ma na polskim rynku muzycznym artysty o podobnym wizerunku (Michał Wiśniewski ufarbował włosy na czerwono dwa lata później). Wygląd to jednak nie tylko włosy, ale też sylwetka i sposób ubierania się. Udało mi się wypracować szczupłą sylwetkę, noszę też elegancką, markową odzież. Mój styl można określić jako swobodna elegancja. Myślę, że także dzięki temu wizerunkowi ludzie polubili mnie i moją muzykę. Toteż - choć stworzyłem go na początku, głównie dla siebie samego - dziś staram się konsekwentnie go podtrzymywać. Nie zamierzam więc zmieniać koloru włosów, a dieta i ćwiczenia fizyczne są obowiązkowymi elementami każdego mojego dnia. O tym, w jaki sposób ludzie zapamiętują muzyka, decyduje jednak nie tylko jego wygląd, ale też zachowanie. Nie jestem dyrygentem w tradycyjnym rozumieniu tego słowa, który zwykłym ludziom kojarzy się z muzyką klasyczną. Nie ma we mnie wyniosłości, buty ani powagi. Jestem przyjazny, uśmiechnięty, otwarty dla ludzi. W odróżnieniu od typowego dyrygenta na koncertach czasem nawiązuję kontakt z publicznością, odwracam się do niej, chcę obserwować jej reakcje. Razem z widzami bawię się, klaszczę, podskakuję, tańczę. Żaden dyrygent tak się nie zachowuje. Muzyka. Piotr Rubik to nie tylko osoba. To w równej mierze moja muzyka - jednoznacznie kojarzona ze mną. Udało mi się wypracować własny styl, któremu byłem i jestem wierny. Jest charakterystyczny i szybko rozpoznawalny, określiłbym go jako połączenie muzyki romantycznej i klasycznej z nowoczesną. Cechuje go wyjątkowa melodyka, która wpada w ucho i którą łatwo zapamiętać oraz zanucić
Pięć fundamentów
Choć proces tworzenia mojego stylu i wizerunku trwa już od wielu lat, popularność i sukces przyszły stosunkowo niedawno, bo dopiero w 2005 roku. Najpierw musiałem ukształtować swój warsztat i styl muzyka, kompozytora i dyrygenta oraz zbudować pozycję w branży Gdy byłem mało znany, najważniejszymi odbiorcami mojej pracy byli inni artyści/ Moją pozycję i reputację budowałem więc w obrębie branży. W tym czasie musiałem przyjmować wszystkie zlecenia i sam w niewielkim stopniu decydowałem o tym, co robię. Początkiem dużego sukcesu - po muzyce popowej, tworzonej dla znanych wykonawców - było na pewno skomponowanie Tryptyku Świętokrzyskiego. Utwór w trzech częściach, oparty na motywach religijnych, powstał na zamówienie prezydenta Kielc, który w ten sposób chciał uświetnić obchody Sanktuarium Relikwii Świętego Krzyża. Kolejne propozycje były kwestią czasu - od prezydentów Gorzowa Wielkopolskiego i Krakowa dostałem zamówienie na skomponowanie utworów z okazji rocznicy lokacji tych miast. W tym czasie najważniejszymi odbiorcami mojej pracy stali się już masowi słuchacze, a ja sam zacząłem decydować o tym, które zlecenie warto przyjąć. Dziś, gdy z perspektywy czasu patrzę na moją karierę, jestem przekonany, że styl i wizerunek budowałem na pięciu fundamentach: zgodności z moim charakterem i z moimi talentami, wyróżnieniu się poprzez łamanie stereotypów, zrozumieniu potrzeb słuchaczy, dbałości o dobre relacje z fanami i trosce o jakość.
1. Zgodność z charakterem
Choć może się to wydawać zaskakujące, większość działań zmierzających w konsekwencji do stworzenia mojego wizerunku i stylu nie była rezultatem chłodnej kalkulacji ani szczegółowego planu. Dlatego zapewne to, co robię, a więc także mój styl i wizerunek, są zgodne z moimi wartościami i wynikają z naturalnych talentów i aspiracji. Mój wygląd i zachowanie nie są w pełni wystylizowane i wyreżyserowane. Kiedyś byłem dość tęgi, nosiłem krótkie ciemne włosy i byłem stosunkowo mało atrakcyjny. Swój wygląd i wizerunek zmieniłem początkowo tylko dla siebie. Stało się to na długo przed odniesieniem komercyjnego sukcesu.
2. Wyróżnienie się poprzez łamanie stereotypów
Samodzielnej pozycji na scenie muzycznej nie uzyska osoba, która nie będzie odróżniać się od tłumu innych kompozytorów i wykonawców. Taka, która będzie powielać już dawno odkryte standardy. Od początku łamałem więc stereotypy. Zaproponowałem łatwą w odbiorze, melodyjną i nowoczesną muzykę, wykonywaną przez orkiestrę, Za każdym razem podczas koncertu kreuję przedstawienie, spektakl z udziałem solistów, orkiestry i chóru. Nadałem temu przedstawieniu energię, emocje, rytm i siłę. Lubię wzbudzać skrajne emocje i nie muszę być koniecznie lubiany przez wszystkich. Chcę być jednak przez wszystkich dostrzegany. Nie znoszę bowiem przeciętności, nijakości i nudy. One zabijają każdą twórczość.
3. Dobre zrozumienie potrzeb słuchaczy
Mojej muzyki słuchają zarówno dzieci, jak osoby starsze. Przedział wieku słuchaczy jest bardzo szeroki - od 5 do 95 lat. Są wśród nich zarówno miłośnicy hip-hopu, rocka, jak i heavy metalu. Wszyscy oni mają jednak pewną cechę wspólną. Są to osoby wrażliwe, których nie zadowalają skąpo ubrane wokalistki, biegające po scenie. Tym odbiorcom zaproponowałem muzykę elegancką, ale bardziej przystępną niż klasyczna, dzięki czemu dotarłem do szerokiej grupy słuchaczy. Ten wrażliwy odbiorca chce, by obcowanie ze mną i moją muzyką było dla niego przeżyciem emocjonalnym i estetycznym. Rozumiem to i także pragnę, aby moja muzyka zajmowała wyjątkowe miejsce w myślach i odczuciach słuchaczy. Staram się więc na przykład, żeby widzowie, którzy przychodzą na koncert, czuli się wyróżnieni. Jeżeli jest taka możliwość to starannie wybieram salę, w której będę grał - zależy mi, by miała renomę.
4. Budowa społeczności fanów
Wielu moich słuchaczy pragnie kontaktu i posiadania jakichś bezpośrednich relacji ze mną. Wspomniałem już, że na koncertach staram się mieć dobry kontakt z widzami. Dzięki temu wytwarza się bardzo pozytywna atmosfera i energia. Już dawno odkryłem też, że warto wsłuchiwać się w głosy słuchaczy i fanów. Taką szansę daje mi mój "fanklub", choć staram się nigdy nie używać tego określenia. Kontaktuję się z jego członkami zarówno na koncertach, jak i na specjalnych spotkaniach po występie. Kontaktuję się z jego członkami zarówno na koncertach, jak i na specjalnych spotkaniach po występie. Stworzyłem też miejsce stałego kontaktu między mną a słuchaczami. Jest to forum dyskusyjne na mojej stronie internetowej, gdzie możemy na bieżąco wymieniać informacje. Dyskutuję zarówno z tymi, którym podoba się moja muzyka, jak i z tymi, którzy mają do niej zastrzeżenia.
5. Dbałość o jakość
Budowa reputacji i wizerunku wymaga ciągłej dbałości o jakość. Zrozumiałem to na długo przed zdobyciem popularności. Sumienność i terminowość to cechy, które zanim zostały docenione przez słuchaczy, zjednały mi szacunek osób i instytucji zamawiających u mnie muzykę. Na początku kariery zawodowej przyjmowałem różne zlecenia na skomponowanie utworów. Jedne bardziej ambitne, drugie - mniej. Zawsze jednak realizowałem je, jak mogłem najlepiej. Bez względu na to, czy była ta piosenka, sygnał muzyczny dla stacji radiowej czy oprawa muzyczna bajki dla dzieci. Myślę, że to właśnie systematyczność i dokładność miały ogromny wpływ na mój sukces. Zamiłowanie do szczegółów sprawia, że lubię mieć nad wszystkim pełną kontrolę. W odróżnieniu od innych wykonawców muzyki jestem też kompozytorem i dyrygentem. W dodatku staram się być zaangażowany w cały proces przygotowania i wykonania koncertu. Odpowiadam za efekt końcowy. Dbam o każdy szczegół, zajmuję się jego aranżacją, dopilnowuję muzyków. Firmuję przecież koncert swoim nazwiskiem, tak więc to ja odpowiadam za jego jakość.
Zagrożenia czyhają za każdym rogiem
Wysiłek włożony w wypracowanie własnego, unikalnego stylu muzycznego i jednoznacznie kojarzonego wizerunku bardzo się opłacił. Dziś nie mam w zasadzie konkurencji na polskim rynku muzycznym. Ponieważ robiłem rzeczy, których w Polsce nikt nie robił, mogłem prawem pierwszeństwa zdobyć taką pozycję. Uważam przy tym, że konkurencji trudno jest mnie skopiować. Wierzę, że mój styl i wizerunek na trwałe zapisały się w świadomości słuchaczy. Nie oznacza to bynajmniej, że teraz nie czyhają już na mnie żadne zagrożenia. Choć staram się nie popełniać świadomie błędów, wszystkiego nie da się przewidzieć. Cios z niespodziewanej strony przyszedł, gdy postanowiłem zmienić agencję, z którą organizowałem swoje koncerty. Zdałem sobie bowiem sprawę, że jestem przez nią wykorzystywany i oszukiwany. Byłem przekonany, że jeżeli zrezygnuję z ich usług, to samo zrobią soliści i pozostali współpracownicy. Ku mojemu zaskoczeniu tak się jednak nie stało. Z dnia na dzień zostałem sam - bez najbliższych współpracowników. Dziś wiem, że powinienem był się wcześniej zabezpieczyć, podpisując właściwe umowy; być może nie zauważyłem też, że atmosfera w zespole była napięta. To był poważny kryzys - stanowił zagrożenie dla mojej reputacji i dla mojego wizerunku.
Plany na przyszłość
Dziś moim celem jest wejście na światowy rynek muzyczny. Chciałbym, aby nazwisko Piotr Rubik było znane na przykład w USA, tak jak w Polsce. Dalekosiężnym marzeniem jest otrzymanie Oscara za muzykę filmową. Ogrom zadania, które przed sobą postawiłem, sprawia, że czuję się trochę tak, jakbym znów znajdował się na początku mojej kariery muzycznej. Znów, tak jak kilkanaście lat temu, jestem otwarty na każdą propozycję, która będzie ułatwiała mi realizację moich celów, czyli zaistnienie na światowej scenie muzycznej. Znów jestem gotów na podjęcie ryzyka.
Powyższy tekst jest skrótem artykułu o tym samym tytule z numeru 12 (58) (grudzień 2007) magazynu Harvard Business Review
A tak prezentował się Piotr Rubik przed zmianą wizerunku - w 1997 roku prowadził program o grach komputerowych
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
Radzio
Go
|
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
|
Strony: [1]
|
|
|
|