Strony: [1] 2
|
|
|
Autor
|
Wtek: Życie wewnętrzne. (Przeczytany 29413 razy)
|
Teresa Stachurska
Go
|
Zainteresowanym - http://partnerstwo.onet.p...,1,artykul.html : Odkrywanie, odmienianie Zofia Milska-Wrzosińska Siła do zmiany siebie wyzwala się w momencie zgody na siebie takiego, jakim się jest Wciąż ulegamy pokusie stania się kimś innym. Postanawiamy zmienić nasze nawyki i spowodować, by życie potoczyło się innym torem. Wiele mitów poppsychologii – z pozytywnym myśleniem na czele – dotyczy zaplanowanej i sprawnie przeprowadzonej zmiany siebie. Tymczasem sugestywne przesłanie: „Możesz zmienić siebie i swoje życie!”, nie jest warte więcej niż hasło reklamowe polisy ubezpieczeniowej. Wiara, że jeśli zacznie się „myśleć pozytywnie”, to nieuchronnie nastąpi zmiana w pożądanym kierunku, jest iluzją, w najlepszym wypadku nieszkodliwą. Przecież wszystkie nasze obawy, samokrytycyzm, czarnowidztwo i wątpliwości nie znikną na żądanie! Litania pozytywnych myśli to rodzaj maniakalnej ucieczki od naszej ciemnej strony, która w efekcie kneblowania może dojść do głosu z nową destrukcyjną siłą. Bardziej prawdopodobna jest zmiana w rezultacie głębszej refleksji i pracy nad sobą. Przykład takiej drogi to psychoterapia – oczywiście niejedyny; odwołuję się do niej, bo najlepiej ją znam. Zmiana w psychoterapii nie jest inżynieryjnym procesem przeprowadzonym wedle zlecenia pacjenta, nie zawsze nawet jest celem, z którym pacjent może się od razu utożsamić. Akceptacja siebie (czyli zgoda na brak zmiany) to najwłaściwszy klimat emocjonalny do pracy nad sobą, jak formułuje to paradoksalna teoria zmiany wywodząca się z terapii Gestalt. Potencjał do zmiany wyzwala się w rezultacie zgody na siebie takiego, jakim się jest. Zmiana może prowadzić w innym kierunku, niż spodziewała się osoba szukająca pomocy. Również psychoterapeuta nie wie od razu, czy, co i jak – a zwłaszcza kiedy – będzie się zmieniało w pacjencie. Większość ludzi zgłasza się do psychoterapeuty nie po to, żeby coś zmienić, ale by powrócić do poprzedniego – dobrze ustabilizowanego i oswojonego – stanu. Szukają pomocy, bo zadziałał jakiś czynnik (np. odejście bliskiej osoby, utrata kontroli nad własnym dzieckiem, naturalne zmiany związane z przemijaniem czasu), który zaburzył wypracowaną w toku życia równowagę. Pragną, by psycholog usunął tę zadrę i umożliwił powrót na znane tory. Człowiek może jednocześnie chcieć siebie zmienić i bardzo się tego obawiać: na poziomie świadomym deklaruje taki zamiar, a jednocześnie nieświadomie możliwość zmiany sabotuje. Twórcy koncepcji psychoterapeutycznych w różny sposób opisywali, do jakiej zmiany należy dążyć. Najstarsza jest formuła Zygmunta Freuda: „Wo es war, soll Ich werden”, czyli: „Gdzie było id, powinno wejść ego”. We wczesnym okresie psychoanalizy sformułowanie to było rozumiane jako postulat zwiększenia wpływu ego (czyli świadomej kontroli) na impulsy popędowe: seksualne i agresywne. Współcześnie rozumiemy je szerzej i zmierzamy do tego, aby to, co było doświadczane jako nieosobiste, wywłaszczone (np. obsesyjna myśl, objaw lękowy, destrukcyjny związek), zaczęło być doświadczane jako osobowe, własne, czyli jako część siebie (np. „chcę”, „pragnę”, „boję się”). Zatem nie chodzi tu przede wszystkim o kontrolę, panowanie nad impulsami – chodzi o wewnętrzną harmonię, integrację, spójność „ja”. Psychoterapia (zwłaszcza o orientacji psychodynamicznej) zawiera w sobie szczególny paradoks. Pomoc wymaga kontaktu z „prawdziwą naturą” pacjenta, między innymi z nieświadomymi pragnieniami wywołującymi lęk. Aby je rozpoznać, trzeba usunąć wyparcie (czyli przywrócić do świadomości myśli i przekonania będące źródłem danej emocji). Działanie zmierzające do usunięcia wyparcia i zwiększenia wglądu powoduje nasilenie lęku. Dlatego proces psychoterapeutycznej zmiany powinien być powolny, ostrożny i rozważny. Zmiana nie odbywa się jedynie w rezultacie wglądu: aby mógł on być przyjęty i utrzymany, niezbędna jest pomoc w zmniejszaniu lęku, co dokonuje się w relacji między psychoterapeutą a pacjentem. Ten aspekt pomocy psychoterapeutycznej jest szczególnie podkreślany przez niektóre szkoły relacyjne (stworzona przez Carla Rogersa terapia skoncentrowana na osobie, psychologia self Kohuta, teoria relacji z obiektem). Uznają one, że podstawowym czynnikiem zmiany pacjenta jest relacja z psychoterapeutą będąca korekcyjnym doświadczeniem emocjonalnym. Czy w rezultacie takiego doświadczenia możemy zmienić siebie? Tak i nie. Możemy odkryć w sobie i zrozumieć zupełnie nowe obszary – i dzięki temu zmienić siebie. Ale równie dobrze można powiedzieć, że po prostu staliśmy się bardziej sobą. Zofia Milska-Wrzosińska jest psychologiem i psychoterapeutą, superwizorem PTP. Kieruje Laboratorium Psychoedukacji w Warszawie. Napisała „Bezradnik” – książkę o kobietach, mężczyznach, miłości, seksie i zdradzie. Wkrótce ukaże się jej najnowsza publikacja – „Para z dzieckiem”.
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
Teresa Stachurska
Go
|
Prymusizm ne jest dobry na wszystko - mówi Jacek Santorski. http://www.polityka.pl/po...reads&page=text : Ewa Winnicka 15 lutego 2008 Zachwycaj nieregularnie Rozmowa z Jackiem Santorskim, psychologiem biznesu, współautorem książki "Prymusom dziękujemy..." dlaczego nie warto być zawsze świetnym. Zobacz takżeProkreacja, rekreacja, demokracja Się uwielbiam Rys. Piotr Socha Ewa Winnicka: – Prymus: niezawodny, we wszystkim doskonały, najlepszy uczeń w klasie, duma szkoły i rodziców, człowiek, któremu pisany jest sukces. Kim staje się prymus, gdy zaczyna karierę w biznesie? Jacek Santorski: – Ten typ osobowości, ta postawa ma wiele wspólnego z arogancją. Prymus ma dyplomy, tytuły i przeświadczenie, że jest lepszy. Jednak okazuje się, że we współczesnym biznesie ludzie coraz gorzej zaczynają wychodzić na arogancji. Do tej pory doradcy biznesowi, jak się wydaje, wysoko cenili prymusizm, zwłaszcza zaś nastawienie prymusa na bezustanne robienie świetnego wrażenia. Wydawać by się mogło, że w kulturze, w której żyjemy, wywieranie wrażenia to najważniejsze narzędzie osiągania sukcesów. Jest słynna marketingowa zasada Jacka Trouta: „wyróżnij się lub zgiń”. Ale trzeba wziąć pod uwagę różnicę między wywieraniem wrażenia a wywieraniem wpływu. Wywieranie wrażenia jest nieskuteczne? Ludzie, którzy osiągają sukces w ważnych długofalowych sprawach, są raczej skromni. Jeśli nie wywierają dużego wrażenia, to nie uruchamiają atawizmów, mechanizmów rywalizacji, poczucia zagrożenia czy chęci walki. Z jednej strony mamy więc stereotyp, że należy robić świetne wrażenie, bo od tego zależy powodzenie i szczęście w życiu. A z drugiej strony – jeśli ta sprawa jest przesterowana, to jest przeciwskuteczna – człowiek staje się samotny, staje się niezdolny do miłości, szczęścia oraz pogarszają mu się też relacje w pracy. Ma pan jakieś namacalne dowody, że umiejący wywierać świetne wrażenie prymusi w biznesie się nie sprawdzają? Jim Collins poszukiwał w latach 90. firm, które wcześniej – przez 15 lat – osiągnęły wzrost trzykrotnie większy niż inne. Zbadał następnie typ przywództwa w zarządach tych firm. Nie było tam szefów, którzy zdobywają pozycję przez emanację swojej osobowości, przez dwór, jaki tworzą, prasę, którą oczarowują, przez sztafaż i płomienne przemówienia. Tam liderami byli do bólu zdeterminowani, ale jednocześnie skromni i pokorni menedżerowie, otwarci na ograniczenia swoje i otoczenia. Przy okazji okazali się oni ludźmi mniej samotnymi w życiu, doznającymi więcej miłości i szacunku niż typowy lider-prymus. Czyżby prymusi osiągnąwszy sukces zawodowy byli nieszczęśliwi? Prymusizm to straszna pułapka, bo ani doktorat, ani MBA, ani kolejne wygrane konkursy na eksponowane stanowiska nie zagwarantują człowiekowi szczęścia. Tam bowiem, gdzie w grę wchodzi czułość, miłość, pełne zaufanie, gdzie trzeba wspólnie z przyjacielem, małżonkiem lub dzieckiem przejść przez trudny czas, zupełnie inne kompetencje, zupełnie inne zasoby są potrzebne. Nagle okazuje się, że chociaż prymus skończył świetną uczelnię, świetnie wygląda, zasłużył na kredyty, jeździ autem z napędem na cztery koła, to jest totalnie bezradny wobec faktu, że jego dziewczyna zdecydowała się na ciążę, a ta ciąża jest powikłana, Teraz nie mogą współżyć seksualnie i ciągle trzeba jeździć na kolejne badania USG i sprawdzać, co się dzieje. I okazuje się, że taki biznesowy lis, spryciarz, lider, jest zupełnie jak dziecko. Zaczyna się zachowywać w sposób, którego potem się wstydzi i żałuje. I który zupełnie nie służy jego wizerunkowi. Skąd się biorą prymusi Jak to się dzieje, że człowiek zostaje prymusem? Prymus ma wiele z syndromu jedynaka, który nigdy nie musiał dowiadywać się, na czym polega sprawiedliwy podział dóbr między rodzeństwem, był oczkiem w głowie rodziców. Przyzwyczaił się, że ponieważ oddycha – ma szczególne prawa. Żeby być prymusem, niekoniecznie oczywiście trzeba być jedynakiem. Zwykle to jednak ci, którzy w swoim domu rodzinnym trafili na zainteresowanie ambitnych rodziców, ale równocześnie okazywano im tak zwaną miłość warunkową. Rodzice dawali do zrozumienia: kocham cię za osiągnięcia? Dawali sygnał: mogę być z ciebie dumny, bo podziwiają cię sąsiedzi, wujek i ciocia. Dzieci te szybko uczyły się, że miłość zdobywa się za pomocą wielkiego wysiłku, a z drugiej strony – za pomocą marketingu. Rozumiały, że przede wszystkim trzeba się dobrze sprzedać, zrobić dobre wrażenie. Jak na co dzień rodzice komunikują dzieciom, że kochają je warunkowo? To są bardzo subtelne komunikaty. Zwykle następuje tak zwane podwójne wiązanie. Co to jest? Podam przykład z praktyki. (Zwykle, kiedy doradzam menedżerowi, szukam okazji, żeby poznać jego relacje z dzieckiem. Tam często znajduje się klucz do nierozwiązanych problemów między nim a jego podwładnymi). Ostatnio rozmawiałem z wybitną bizneswoman; przedstawiła mi swojego wybitnie utalentowanego syna, który być może pojedzie studiować na najlepszą uczelnię na świecie. Zobaczyłem, jak twarz tego chłopaka tężała, gdy matka mówiła: ty to masz w życiu masę szczęścia, że urodziłeś się po wojnie, w rodzinie rodziców wykształconych i majętnych, że spotkałeś właściwych nauczycieli... Ten chłopak z jednej strony otrzymywał sygnał: pracuj, pracuj, to do czegoś dojdziesz, będziesz kimś, kochamy cię. Z drugiej strony dostawał komunikat: ty w swoim jestestwie nie zasługujesz na szczęście ani na miłość. Ale dzięki nam nauczysz się, jak je wygrać. To są subtelności, w których dziecko nie doświadcza autentycznego zainteresowania jego prawdziwym, wewnętrznym światem. Przedmiotem zainteresowania są jego możliwości, które mógłby rozwijać. Wielu rodziców ma najlepsze intencje. Oni takie komunikaty wysyłają zupełnie nieświadomie, prawda? Oczywiście. Do mojej koleżanki przyszli rodzice 10-latka, który zaczął mieć objawy nerwicy szkolnej. Rano miewał ściśnięty żołądek, a droga do szkoły była koszmarem. Rodzice, zainteresowani dzieckiem, bardzo w niego inwestujący, szybko ustalili przyczynę nerwicy. Była nią nauczycielka matematyki, czołgająca chłopca przy tablicy. Psycholożka zapytała ich: dobrze, a co wy mu mówicie, kiedy przychodzi ze szkoły? Oni odpowiedzieli z dumą: mówimy, że jest świetny z innych przedmiotów i powinien się na tych przedmiotach skupić. Mówimy mu, że nauczycielka, jak większość nauczycieli, jest z negatywnej selekcji. On będzie kimś, a ona jest i zostanie nikim. Mieli poczucie, że świetnie odrabiają lekcję. Pani psycholog ich wysłuchała i zapytała: a jak pokazujecie, że rozumiecie swojego syna? Rodzicom opadły szczęki. Potrzebowali trochę czasu, żeby zrozumieć rodzaj upokorzenia, które chłopiec przeżywa w szkole. Jest liderem w klasie, zależy mu na jednej dziewczynie, a nauczycielka brutalnie wykazuje jego bezradność. A wszystko, co on słyszał od rodziców, dotyczyło jego zaradności. Nie było empatii dla jego bezradności. Dzięki Bogu, pojawiła się ta nerwica szkolna. Dzisiaj wiem, że ci rodzice zweryfikowali ścieżkę postępowania z dzieckiem. A ojciec, który jest menedżerem, zweryfikował swoje kontakty z pracownikami. Najpierw trzeba człowieka zrozumieć, potem okazać zrozumienie, a potem można wymagać, ale i wzmacniać. Niezwykle istotne jest potwierdzenie jestestwa, prawdziwej jaźni człowieka. Po blisko 60 latach życia i 35 latach w zawodzie mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że o szczęściu człowieka decyduje stan jaźni, a nie jego ego. Jak wyzwolić się z prymusizmu Zwykle pewnie człowiek nie ma świadomości, że jest uwikłany w prymusizm, będący efektem warunkowej miłości. To prawda. Tkwi w rodzaju uzależnienia od pewnej wizji własnej osoby, widzenia świata. Jak można zyskać świadomość tego uzależnienia? Brutalna prawda o uzależnieniach jest taka, że jedyny moment, żeby znaleźć determinację do zmiany czy przewartościowania, to absolutny dołek. To dotyczy i sytuacji prywatnych, i prymusizmu, który przejawiają całe firmy. Arogancję w biznesie prezentowała większość firm internetowych, IT, po 1998 r. Żyły w poczuciu omnipotencji, ciągle rosły. Dopiero pierwsze bankructwo, pierwszy projekt, który upadł, były szansą, że firmy IT złapią balans między pokorą i wiarą. W życiu osobistym otrzeźwienie przychodzi, kiedy człowieka dotknie choroba albo dozna znaczącej straty. To są momenty, kiedy może dojść do przewartościowania. Podczas rutynowych badań prymus dowiaduje się, że choruje na raka. Czuje strach, wyautowanie, widzi, że tu już nie da rady być taki niezawodny, doskonały. I od tego mu prymusizm przechodzi? Nie, nie. Najpierw on szuka najlepszych możliwych terapii, bo czuje, że one mu się należą. Znajomi onkolodzy czy diabetolodzy opowiadają o młodych menedżerach, którzy przychodzą i oferują wielkie pieniądze w zamian za wszelkie możliwe środki: z obszaru eksperymentu, z kliniki w Houston, zewsząd. I tłumaczą lekarzom, że jeśli tego nie zrobią, to tych lekarzy załatwią. Prymus ma najpierw rzut narcyzmu i omnipotencji. Chce natychmiast iść na stół. W tym tygodniu, bo w następnym ma ważną delegację. Mówi lekarzowi: pan nie ma pojęcia o biznesie, ja zarządzam firmą, która 1000 klinik takich jak pana mogłaby wykupić na skinienie palcem. Dopiero po tym etapie przychodzi lekcja bolesna, ale skuteczna. Następuje taki moment bezradności, na którym można budować. Może on działać wyzwalająco. Proszę podać przykład na wyzwalający wpływ bezradności. Miałem do czynienia z pewnym dyrektorem szpitala. Przeszedł ciężki zawał, no i podczas hospitalizacji nawiązał romans z pielęgniarką, od której po raz pierwszy w życiu doświadczył, jak twierdził – a między nami mówiąc przyjął – czułości. Wracał do pracy z sercem zaleczonym, ale obciążonym, bo od tej prostej pielęgniarki dostał to, czego nie doświadczył ze strony żony. Ale nieporozumienie polegało oczywiście na tym, że z żoną, ważną lekarką, nie na czułość i zrozumienie się umawiał te kilkanaście lat temu. Mieli się dobrze prezentować na bankietach i robić karierę. Dopiero gdy był zniewolony, bezradny, wystraszony, przywiązany do łóżka – mógł doświadczyć, czym jest zrozumienie, obecność, czułość drugiej osoby, która nie licząc na 50 zł do kieszeni, siedziała przy jego łóżku. Ale czy taki dyrektor nie wskoczy po chorobie w stare buty? Nie mam na myśli jedynie romansujących, ale tych, którzy doznali bezradności w chorobie. W momencie bezradności człowiek jest bardziej skłonny przyjrzeć się sobie. Właśnie dlatego, żeby wyjść z impasu. Ma większe szanse, żeby spotkać właściwą osobę, duchownego, mentora, przeczytać książkę, w efekcie której może nastąpić wewnętrzna przemiana. Nowoczesny człowiek sięga po psychoterapeutę. To dobry pomysł pod warunkiem, że terapeuta sam nie cierpi na syndrom prymusizmu. Jeśli bowiem czuje się kimś szczególnym i wyjątkowym, to będzie budował narcystyczną zmowę z pacjentem: wyjątkowy psycholog zajmuje się szczególnym pacjentem. Muszę pani powiedzieć, że znalezienie odpowiedniego terapeuty nie jest najłatwiejsze. Proszę zwrócić uwagę, że najwięksi polscy psychoterapeuci to nie są ludzie znani z telewizora. Oświecona decyzja (choć mógłby ktoś powiedzieć: rychło w czas) Wojtka Eichelbergera czy moja polegała na porzuceniu psychoterapii. Zrozumieliśmy, że jako nauczyciele medialni nie możemy budować intymnej długotrwałej więzi z pacjentem. Psychoterapią najlepiej zajmują się, owszem, oświeceni, ale nie oświetleni nauczyciele. Czy jednak psychoterapia nie utrwala w człowieku niezdrowej koncentracji na sobie? Oczywiście, człowiek, który dwa razy w tygodniu chodzi do terapeuty, by rozmawiać o własnych problemach, może rozwiązać swoje niezdrowe projekcje, ale może też utrwalić egotyzm. Psychoterapia to jest etap odzyskiwania siebie, ale trzeba bardzo uważać, żeby na nim nie utknąć. Dla wewnętrznej przemiany kryzys jest konieczny? Gdy wspomniany Collins badał historie życia tych skromnych i zdeterminowanych liderów, to prawie wszyscy oni mieli jakieś pozamaterialne źródła inspiracji dla siebie: religijne, filozoficzne, a przynajmniej połowa z nich przeszła ciężkie choroby. Dzięki swojej determinacji wyszli z choroby, ale przy okazji przewartościowali swoje życie. Mnie los oszczędził ciężkich chorób, natomiast doświadczyłem ciężkich tąpnięć w biznesie. One nauczyły mnie pokory i są źródłem dzisiejszych sukcesów. Więc skłaniam się ku teorii, że jednak kryzys jest niezbędny, choć spotkałem kilka razy ludzi, którym wystarczył fakt, że byli dobrze kochani przez swoich rodziców. Kochani z błyskiem w oku, z transcendentalnym zachwytem nie nad „ich dzieckiem”, tylko nad dzieckiem – istotą. To jest oczywiście niezwykle trudne. Mamy mało rozpowszechnionej wiedzy, standardów, etosu, dobrej mody czy nawet dobrego snobizmu na dobrą miłość do dzieci. Jak radzić sobie w firmie, nie będąc prymusem Czy prymusizm zawsze jest szkodliwy i nieekonomiczny? Bywają zawody, które wymagają niezwykłego wyrachowania i niepodatności na doraźne stany emocjonalne i wpływ grupy. Głównie są to zajęcia związane z prowadzeniem operacji finansowych; ludzie ci wymyślają rozmaite dźwignie finansowe, jakieś oscylatory, rozstrzygają, co kupić, żeby sprzedać; bywają genialni w spekulacjach, przy których podatność na emocje może być zgubna. Prymusizm może być w tego rodzaju karierach nawet przydatny. Są to jednak, proszę zauważyć, kariery krótkotrwałe. Gdy w grę wchodzi budowanie firm i organizacji, potrzebna jest inteligencja emocjonalna. Może w tym, co pan mówi, jest rada dla szeregowego pracownika: zamiast frustrować się tym, że nie jestem absolutnie niezawodny i bezbłędny (słowem – nie jestem prymusem), lepiej skupić się na działaniach inteligentnych emocjonalnie. Od czego zacząć? Najpierw potrzebne jest wyczucie kultury firmy oraz ukrytej struktury władzy. Firma oprócz formalnej struktury, która może być hierarchiczna albo pozioma, jak w Szwecji, ma ośrodki władzy, które nie muszą się z formalną strukturą pokrywać. I to tam naprawdę zapadają decyzje w sprawach personalnych, a często biznesowych czy strategicznych. Bywa i tak, że w firmie prywatnej stojący na czele ma szczególną słabość czy zaufanie do osoby, która nie mogłaby wyżej awansować, bo na przykład jest szefem asystentek. Ale gdy szefa coś dręczy i boli, to wieczorem z tą właśnie osobą omawia sytuację. Kiedyś pracowałem dla firmy przejętej przez zagranicznego akcjonariusza. Menedżer komandos przyjechał z zagranicy. Jedyne osoby, którym ufał, to były jego dwie tłumaczki. Lobbując z tłumaczkami, przeprowadzić można było wszelkie projekty. Jest taki klasyczny podręcznik „Power-based selling”, który uczy, jak korzystać z wewnętrznej struktury firmy. Jest tam omawiany przykład dostawcy cateringu, budującego relację z osobą, która formalnie usługę zamawia, a z drugiej strony – on nastawia w firmie radary społeczne. Dostawca szybko rozumie, że kontrakt przetrwa, jeśli siostrzenica prezesa, która jest wegetarianką, zawsze znajdzie w bufecie danie dla siebie. Dzięki temu radarowi wygrywa z konkurencją, a nawet może podnieść ceny. A ci, którzy kierują się wartościami, wykonują swoją robotę i myślą, że wcześniej czy później ktoś się na nich pozna. Biada im? Element autopromocji zawsze jest potrzebny. Przyszły jednak takie czasy, że ta wewnętrzna sprzedaż wymaga raczej empatii, bycia skłonnym do pomocy koledze w jego projekcie, do podjęcia ryzyka podzielenia się informacją. Jeśli człowiek jest lubiany pomimo tego, że się nie podlizuje, to jest na najlepszej drodze zarządzania swoją wewnętrzną karierą. Kluczem jest, jak mówią specjaliści, magia „i”. Czyli i polityka, i prawda. W koncernach, które znam, jest presja, żeby produkcja była coraz bardziej intensywna i dobrej jakości. Czyli najbardziej pożądani są jednak prymusi. W mojej branży jest zapewne taka granica, za którą dramatycznie spada jakość na rzecz ilości. Jak utrzymać równowagę między wiernością sobie a wymaganiami firmy? Pani dylemat osobisty jest, oczywiście, dylematem firmy. Dla firmy prosta, powtarzalna produkcja przy kosztach niższych niż średnia w danej branży jest źródłem sukcesu. Paradoks polega na tym, że to nie jest jawne źródło. Ze względów marketingowych konieczne jest ciągłe odświeżanie czynników wyróżniających, nieprostych, wyjątkowych. Pracowałem z nieżyjącym już Mariuszem Łukasiewiczem (twórca Lukas Banku) nad nowym bankiem (chodzi o działający od 2003 r. Euro Bank – przyp. red.). Łukasiewicz chciał, żeby to był popularny bank, oparty na prostych produktach. Ale z wielką dbałością o marketing. Kiedy zmarł, firma została przejęta przez francuskiego inwestora, który ma opinię demontującego wszystkie swoje nowe nabytki. Tym razem jednak pozwolił bankowi działać w formie wymyślonej przez Łukasiewicza. Bo zachwycanie klientów co jakiś czas bardzo dobrze się sprawdza. A gdybym przyszła do pana na coaching i zapytała, jak w firmie, którą cenię, zapewnić sobie pozycję i rozwój, a jednocześnie nie dać się wpędzić w niszczący prymusizm? Powiedziałbym tak: niech pani tak się zorganizuje, żeby zapewnić prostą, powtarzalną produkcję. Nie warto zachwycać bez przerwy. Warto zachwycać nieregularnie. O tym niech decyduje nawet rzut monetą. Przestrzegałbym też przed kryterium, że ma pani jedynego pracodawcę na całe życie. To jest niebezpieczne, bo oświecony pracodawca potrzebuje ludzi, którzy są z nim z wyboru, a nie konieczności. Pani musi być pewna, że jest w Europie jeszcze jakieś miejsce, które panią przyjmie, ale jest pani świadoma, że pani praca ma marketingową przewagę. Będąc w firmie z wyboru ma pani lżejszą głowę i łatwiej stworzyć to, co pani robi. Ma pani lepszą, opartą na szacunku, relację z pracodawcą. Czy warto pracować w firmie, gdzie pracodawca faworyzuje prymusów, a ciebie ocenia zupełnie inaczej niż ty sam? Człowiek dojrzały jest wewnątrzsterowny, ma wewnętrzny ośrodek ocen, jest względnie niezależny od opinii z zewnątrz. Oczywiście, nie może być arogantem, ale nie powinien też sprzedawać wszystkiego, czym dysponuje, z całą pokorą wobec przełożonego. Według chińskiego przysłowia: głupi nie wie, co mówi, mądry nie mówi tego, co wie. Prymusowi w takiej sytuacji będzie ciężko, łatwiej człowiekowi, który ma dostęp do swojej jaźni.
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
Teresa Stachurska
Go
|
"Się uwielbiam" to też nie jest to... http://www.polityka.pl/po...reads&page=text : Marek Warecki, Wojciech Warecki 06 lutego 2008 Się uwielbiam Dlaczego ludzie zakochani w sobie są tak bardzo toksyczni dla innych? Roman – uosobienie człowieka sukcesu – jako szef i współudziałowiec dużej firmy reklamowej zarabia kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie. Pracownicy to członkowie jego plemienia; on jest wodzem, dlatego winni mu podziw i posłuch. Po kilkunastu latach małżeństwa porzucił z dnia na dzień będącą w ciąży żonę i przy pomocy prawników stara się pozbawić ją należnego majątku. Dzieci używa jako narzędzi do wywierania na nią nacisku. Bezwzględny i okrutny, często działa na granicy prawa. Manipuluje ludźmi, kłamie w żywe oczy. Złym duchem Romana jest matka, która utwierdza go w sposobie traktowania ludzi jako środków do celu. Ewa – ceniona jako organizator-animator kultury. Nie ma dzieci, jest w separacji z mężem (mieszkają nadal razem). Peroruje o sobie i swoich sprawach. Drugą jej pasją są plotki o bliźnich – o każdym ma na podorędziu coś paskudnego do powiedzenia. Mnóstwo pieniędzy wydaje na stroje. Ci ludzie, jeśli uznają, że możesz się im do czegoś nadać – stają się nader mili i sympatyczni, w przeciwnym wypadku przestajesz dla nich istnieć. Są też bardzo zakochani. Wyłącznie w sobie samych. Choć – zdaniem Ericha Fromma – narcyz nie umie kochać ani innych, ani samego siebie. Pojęcie narcyzmu powstało z mitycznej opowieści w starożytnej Grecji. Pewien młodzian odrzucał awanse wszystkich nadobnych dziewcząt, więc bogini Nemezis sprawiła, że zakochał się we własnym odbiciu w wodzie. W Narcyzie zakochała się nimfa Echo, która nie mogła wyrazić swojego żarliwego uczucia własnymi słowami, a jedynie powtarzać cudze. Narcyz z tęsknoty i miłości do samego siebie wyzionął ducha. Zapewne w dzisiejszych czasach Echo cieszyłaby się znacznie większym zainteresowaniem Narcyza, bo wielu współczesnych narcyzów wykazuje zapotrzebowanie na właśnie taką formę relacji z otoczeniem. A mityczny Narcyz odtwarzałby w asyście specjalistów od wizerunku swoje wystąpienia publiczne na wideo tak, jak to robi wielu przedstawicieli świata biznesu, polityki, sportu. I zamiast śmierci z żałości czekałaby go świetlana kariera. Zygmunt Freud uważał nerwicę narcystyczną za bardzo poważne zaburzenie, polegające na całkowitym skoncentrowaniu na własnym ego, co prowadzi do odrealnienia widzenia świata i utraty kontaktu z nim. Obecnie skrajna postać narcyzmu – tzw. narcystyczne zaburzenie osobowości – jest uznawane za przypadłość wymagającą leczenia psychiatrycznego. Nas interesuje tutaj narcyzm również w bardziej potocznym rozumieniu, czyli bardziej jako przywara, czy też zespół wad charakteru. Niekochane Ja Skąd się bierze narcyzm nie do końca wiadomo. Postawy i style rodzicielskie mogą stanowić jedno ze źródeł zaburzeń narcystycznych. Dzieje się tak wówczas, gdy rodzice są nadmiernie krytyczni lub nadmiernie przyzwalający i chwalący, gdy są skoncentrowani na sobie, a dziecko stanowi dla nich wyłącznie przedłużenie własnej osoby i o tyle jest interesujące, o ile spełnia ich niezrealizowane marzenia. W efekcie dziecko musi zaspokajać potrzeby i zachcianki rodzica. W dorosłym życiu nadmiernie koncentruje się na wzmocnieniach i sygnałach, jakie płyną od innych ludzi i od tego uzależnia swój nastrój oraz poczucie wartości. Kiedy wymagający rodzice każą dziecku spełniać nadmiernie wyśrubowane oczekiwania i standardy, to gdy staje się ono dorosłe, nadzorca istniejący wyłącznie w jego głowie surowym, karcącym głosem co dzień przypomina o wymaganiach. Jednym ze sposobów, żeby choć trochę zaspokoić oczekiwania owego nadzorcy, jest idealizowanie własnej osoby i projektowanie swoich lęków i wad na innych ludzi (nie bez kozery mówi się, że najbardziej u innych nie lubimy własnych wad). Jak twierdzi amerykański psycholog Mihaly Csikszentmihalyi: „Niebezpieczeństwo polega na tym, że cała nasza energia psychiczna koncentruje się na zaspokajaniu potrzeb owego mitycznego tworu, który sami powołaliśmy do życia. (…) Często jednak dzieci, które doznały krzywdy, pielęgnują w sobie pozbawiony nadziei albo pełen mściwości wizerunek samego siebie; dzieci, którym się pobłaża, nie obdarzając jednocześnie miłością, mają zaś skłonność do tworzenia »ja« narcystycznego. Możemy też wyhodować »ja« nienasycone albo monstrualnie wyolbrzymiające własne znaczenie. Ludzie o takich zaburzonych »ja« czują przymus zaspokajania jego potrzeb. Jeśli sądzą, że potrzebują więcej władzy albo pieniędzy, miłości albo przygody, zrobią wszystko, by je zdobyć, nawet jeśli na dłuższą metę miałoby się to okazać dla nich samych niekorzystne”. Mechanizm powstawania osobowości narcystycznej często przebiega tak: 1. Kłótnie rodzicielskie, w których agresja jest przenoszona na dziecko. 2. Dziecko ucieka we własny świat, pojawiają się kłopoty z samoakceptacją, a potem z tworzeniem relacji rówieśniczych. 3. W samotności rozwija się wyobraźnia. W świecie wyobraźni jakim się jest? Jest się ideałem! A dlaczego w świecie realnym nie jest tak idealnie? Bo to inni są źli! 4. Zaczyna funkcjonować schemat: ja jestem idealny – inni mają wady. Dorosły narcyz, niedorosła samoocena Narcyz postrzega siebie jako silnego i atrakcyjnego, niczym ucieleśnienie greckiego herosa, mimo że wewnątrz jest pełen wątpliwości. Tak naprawdę narcyz w głębi siebie czuje się bardzo niedowartościowany (nawet całkowicie bezwartościowy). To zmusza go do poszukiwania wszystkiego, co najlepsze: permanentnie kupuje potrzebne i niepotrzebne gadżety elektroniczne, ubrania, samochody. Dla narcyza największym wzmocnieniem są wszelkie oznaki podziwu i uznania, i z tego powodu jest trochę podobny do histeryka, dla którego liczy się przede wszystkim to, co jest zewnętrzne. Jak uważał Antoni Kępiński, wybitny polski psychiatra, histeryk ma płytką osobowość i kieruje się tym, co sądzi o nim otoczenie. Narcyz podobnie jest płytki emocjonalnie, ale jego stany psychiczne są determinowane przede wszystkim reakcjami innych ludzi. Nie ma głębszego wglądu w swoje stany psychiczne i nie jest zdolny do głębszych wzruszeń czy osądów, poczucia winy czy introspekcji. Histerykowi bardziej zależy na podziwie, a narcyzowi na kontroli, zwłaszcza połączonej z miłością do jego nadzwyczajnej i niepowtarzalnej osoby. Ażeby być podziwianym, ludzie ci gotowi są zrobić naprawdę bardzo dużo. Np. twórca firmy Oracle Larry Ellison, gdy zwyciężył w regatach, zanim jego rywale dotarli do portu błyskawicznie przesiadł się do swojego samolotu i z „hukiem przeleciał nim nad głowami żeglarzy, którzy z nim przegrali, by jeszcze bardziej ich upokorzyć”. Brak rzeczywistych sukcesów w niczym narcyzowi nie przeszkadza. Żeby zdobyć podziw albo chociaż zainteresowanie, tworzy własną mitologię. Ale również stara się, aby jego opowieści bardzo trudno było zweryfikować. Oczekuje, że inni będą odgadywać jego myśli i zachcianki, że będą spełniać je jak najszybciej i jak najpełniej, ponieważ w przeciwnym wypadku wykaże swoje niezadowolenie i ukarze „winnych” zaniedbań. Nie toleruje, kiedy ludzie są spontaniczni i autentyczni w wyrażaniu uczuć. Uważa, że zagraża to jego grze. Jeśli ktoś wykazuje empatię, traktuje to jako dowód słabości, naiwności i głupoty. Gdy stajemy się sprawcami czyjegoś cierpienia – i dotyczy to wszystkich, nie tylko narcyzów – jesteśmy w stanie zrobić bardzo dużo, aby przekonać samego siebie, że nasza ofiara tak naprawdę zasługiwała na takie potraktowanie. Narcyzi opanowali tę umiejętność w stopniu najwyższym. Zaślepiony uwodziciel Manipulacja ludźmi nie jest jakąś osobliwością przypisywaną narcyzom, ale mają oni do niej osobliwą predylekcję. Szczególnie często grają poczuciem winy, insynuacją i szantażem, obmową, obietnicami, pochlebstwem. Oczywiście i kłamstwem, i półprawdą. Narcyz bardzo lubi stosować blef lub występować z pozycji siły. Z drugiej strony – paradoksalnie sam poddaje się manipulacji: komplementy wręcz zaślepiają go. Pochlebcy, lizusi to jego naturalny ekosystem. Choć w oczach narcyza jesteśmy wyłącznie środkiem i narzędziem realizacji jego potrzeb, sam klimat kontaktu z nim może być nader sympatyczny. Nie dajcie się zwieść. Ani uwieść. Uwieść w sensie ścisłym, bo kiedy narcyz zdobywa partnera, często jest bardzo przekonujący i na pozór autentyczny w uczuciach. Jednak nawet jeśli narcystyczny kochanek – dla zaspokojenia swojej próżności bycia kochankiem doskonałym – będzie stawał na głowie (dosłownie i w przenośni), by dać partnerowi orgazm za orgazmem, to w sferze emocjonalnej bilans życia z nim będzie gorszy niż budżet Erytrei. Wspólne z narcyzem dociekanie prawdy o wzajemnych relacjach jest – trzymając się mitologicznych odniesień – syzyfowym wysiłkiem. Stosowany przez niego mechanizm obronny zwany jest projekcją (rzutowanie na drugą osobę wszystkich własnych złych cech i postępków, wypartych treści, wręcz całego zła tego świata). Całą odpowiedzialność zrzuci na drugą osobę, chociaż może stać to w jawnej sprzeczności z faktami. Dla pań jest jeszcze jedna zła wiadomość – według amerykańskiego psychologa dr. Alona Gratcha „narcystyczny mężczyzna nie interesuje się jej osobą, a raczej tym, czy potrafi ona wiarygodnie prawić mu komplementy. Osobowość i cechy fizyczne kobiety uwodzonej przez egocentrycznego mężczyznę nie mają w tym wypadku znaczenia”. Przedmiotowe traktowanie partnera traci w tym przypadku jakiekolwiek metaforyczne znaczenia. Przedmioty zużywają się, wychodzą z mody. Prezes firmy, narcyz, a jakże, porzucając rodzinę dla nowej konkubiny, na rozpaczliwe pytanie żony: dlaczego?, odpowiedział: „Bo jesteś już za mało reprezentacyjna”. Jako że narcyz miał niezdrowe relacje z rodzicami, pojawia się też równie często mechanizm obronny, który nazywany jest rozszczepieniem, a istotą jego jest: „oddzielenie od siebie negatywnych i pozytywnych doświadczeń emocjonalnych w relacji z ważnymi osobami. Sprawia to, że niemożliwe staje się jednoczesne przeżywanie ambiwalentnych uczuć wobec nich. Zamiast tego występuje idealizowanie lub skrajne potępianie”. Po złotym okresie bycia uwodzonym przez narcyza można zostać strąconym na samo dno Tartaru. Być związanym z narcyzem to nawet nie pech. To dramat! Często po rozpadzie związku, jak opisuje to szwajcarski psycholog Gerhard Damman, narcyzi „nie utrzymują kontaktu ze swoimi byłymi partnerkami, nawet jeśli mają z nimi dzieci. Alimenty załatwiają obrażeni, za pomocą czeku, a często nawet i tego nie robią. To ludzie, którzy z powodu biedy i zaniedbania stali się wewnętrznie twardzi i cierpią na brak miłości. Jeśli druga osoba nie oferuje im tego, czego od niej oczekują, zostawią ją bez skrupułów. I tak zamyka się zaklęty krąg: oni traktują innych w taki sam sposób, jak czuli się niegdyś traktowani”. Tytan? Tyran! Uwielbienie własnej osoby przeradza się u narcyza w stan omnipotencji, czyli poczucia wszechwiedzy i wszechmocy. W wielu zawodach radzi on sobie bardzo dobrze, ponieważ ma duże aspiracje i potrzebę sukcesu. Nie ma zaś skrupułów, by wykorzystywać innych, bez oglądania się na zasady czy etykę. Sam wnosi do pracy wiele mocnych elementów: niebywałe zaangażowanie, bezkompromisowe dążenie do celu, umiejętność mobilizacji (na początku) pracowników, siłę przebicia, odporność na obciążenia zawodowe. Jako że jest przeświadczony o własnej racji i misji, stara się bez skrupułów usuwać ze swojej drogi wszelkie przeszkody i przeć do celu, któremu na imię sukces. Dlatego bywa tak kochany przez zarządy firm, widzące w nim Midasa, który, czego się dotknie, zamieni w złoto. Przynajmniej do czasu. Narcyz na krótką metę potrafi zagonić ludzi do roboty. Jest przekonany (święcie), że bez jego udziału nic udać się nie może, a robota nie będzie zrobiona jak trzeba. Uważa, że największą nagrodą dla jego współpracowników jest możliwość obcowania z nim na co dzień, słuchania, podziwiania go. Im dłużej firmą zarządza szef-narcyz, tym kłopoty są większe. Zdaniem psychologa Leszka Mellibrudy w Stanach Zjednoczonych aż 35 proc. nietrafionych decyzji menedżerskich obciążonych jest błędami wynikającymi z narcystycznego sposobu zarządzania. Przyczyna takiego stanu może być dwojaka: niechętnie uczą się od innych, a gdy ponoszą porażki, często reagują niekontrolowanymi atakami złości lub paranoidalnymi interpretacjami rzeczywistości. Dla bardziej kreatywnych i dążących do samodzielności podwładnych (czyli tych najzdolniejszych) narcyz staje się prawdziwym ciemiężcą, hamuje ich inicjatywy i możliwości. Coraz bardziej uwidaczniają się takie jego cechy jak: brak poczucia solidarności z zespołem, głuchota na krytyczne uwagi i nieumiejętność wczucia się w sytuację współpracowników. Narcyz nie jest w stanie stać się prawdziwym liderem i w końcu w zarządzaniu ukazuje swoje prawdziwe oblicze. Oblicze cerbera. Ale najbardziej niebezpieczny typ narcyza to urodzony mobber. Wybitna specjalistka w dziedzinie mobbingu francuska psychiatra Marie-France Hirigoyen wyróżnia nawet typ perwersyjno-narcystyczny.
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
Edyta
Go
|
Tereniu idź się może przejdź na dworek Porzucaj się śnieżkami,ulep bałwanka,daj ptaszynkom jeść,może na saneczki z góreczki
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
Teresa Stachurska
Go
|
"Się uwielbiam" to też nie jest to...
CIĄG DALSZY Wspomniana już Anna Wintour, szefowa amerykańskiej edycji magazynu „Vogue”, zwana Machiavellim świata mody, sprawiła, że redakcja „Vogue” miała coś z drylu pruskiej armii. Nie wolno było nie tylko przytyć, ale też i... zbytnio się przypatrywać swojej szefowej.
W jednej z polskich firm, gdy pracownice nie zdążyły w trakcie 15-minutowej przerwy na posiłek pozmywać własnych kubków, szef kazał wszystkie naczynia spakować i wyrzucić.
„Narcystyczni zboczeńcy” noszą w sobie głębokie przekonanie, że to oni są kreatorami, demiurgami, którzy stworzyli, wręcz z prochu ulepili pracowników, którzy bez nich byliby warci mniej niż zero. Więc mają prawo do – na przykład – chwytania kobiet za pupę.
Narcyz-mobber sięga w pierwszej kolejności po te środki, które dla niego samego byłyby najbardziej dotkliwe: ignorowanie, atakowanie poczucia własnej wartości, poniżanie na wszelkie możliwe sposoby. Bez przebaczenia.
A gdy to wszystko nie pomaga? Dość popularnym zabiegiem jest umieszczanie „niewdzięcznego” pracownika w... karcerze. Bez żadnego zajęcia, żadnej pracy, w klitce bez okien.
Narcystyczny szef może stać się prawdziwym zawalidrogą dla firmy. Łatwo może dojść do przeświadczenia, że zwykłe prawo obowiązuje zwykłych ludzi – jego nie. Powoła spółkę-córkę i zacznie wyprowadzać środki z macierzystej firmy albo założy dodatkowe konto. I tak z króla Midasa przeistacza się w Jazona, który wyprawia się po złote runo… dla siebie samego.
Z narcyzmem jest taki kłopot, że czasem ciężko go odróżnić od ekstrawertyzmu. Ale osoba narcystyczna jest motywowana do osiągania coraz lepszych wyników tylko wtedy, kiedy dobry wynik przyniesie jej chwałę. Jej – nie innym.
Czy z narcyzmu można się leczyć?
Czy narcyz jest w stanie znaleźć motywację, aby się zmieniać, skoro jego model zachowań jest pozornie bardzo skuteczny i nagradzany? Zmiana wartości i cech centralnych (najważniejszych) jest sprawą bardzo trudną, o ile w ogóle możliwą. Introwertyk raczej nie zostanie ekstrawertykiem. Antoni Kępiński wyjaśniał, że jednym z wymiarów, według jakich opisuje się człowieka, jest kierunek jego działania: „do” lub „od” świata. Narcyz, choć pozornie wydaje się równie ekspansywny jak ekstrawertyk, w gruncie rzeczy jest w życiu tylko biorcą.
Kolejny problem: jak ktoś, kto ma poczucie omnipotencji, iluzję samowystarczalności, może zgłosić się po pomoc? Według szwajcarskiego psychologa Gerharda Dammanna „narcyz ma poważne trudności, by przyznać przed sobą samym, że potrzebuje pomocy. (…) Człowiek unoszony falą sukcesu najczęściej nie dostrzega swoich problemów. Poza tym ktoś, kto cierpi na silne narcystyczne zaburzenia, będzie traktował terapię jak walkę o władzę. Da swojemu terapeucie do zrozumienia: jestem ważniejszy i mądrzejszy od Ciebie”.
Jeden z terapeutów wspomina: „Ten narcystyczny mężczyzna nie chciał zmieniać siebie; chciał, żeby zmieniła się jego żona i zaakceptowała wymuszoną przez niego sytuację. Ja miałem mu w tym pomóc, stając się echem potwierdzającym jego widzenie rzeczywistości. Gdy okazało się, że nie jestem kimś, kto będzie potwierdzał jego świat, ale kimś, kto jest odrębny, poczuł się zagrożony i zaczął atakować terapię i mnie. Podważał moje kompetencje, krytykował metodę, nie przychodził na kolejne spotkania (nie uprzedzając mnie). Kiedy rozmawiałem z nim o tym, dziwił się bardzo, bo dla niego oczywiste było, że skoro miał ważniejsze sprawy, to nie przyszedł. O co chodzi? Przecież mi za te spotkania zapłaci. Były w tym atak, pogarda, lekceważenie i kontrola”.
Czy nie ma zatem żadnej nadziei dla narcyzów? Zależy to od stopnia i głębokości zaburzeń konkretnej osoby – mówiąc inaczej: są tacy, z którymi warto podjąć pracę, ale też i tacy, których zmienić nie leży w ludzkiej mocy.
Zygmunt Freud twierdził, że jedyną drogą jest kuracja przez miłość. Czy narcyz może się zakochać w innej osobie? Tak, musiałby jednak dokonać głębokiej zmiany systemu wartości i nauczyć się przebywania w związku polegającym na współzależności i zaufaniu, czyli wartościach dla niego całkowicie nowych. Jeżeli narcyz zrozumie, że może być kochany za przeciętność, za to, jakim jest naprawdę i zgodzi się na przeżywanie cierpienia – może poradzić sobie z pustką, która go zagarnia.
Ale czasem można odnieść wrażenie, że szybciej Ikar doleci do Słońca…
Gdy rozdźwięk między prezentowaną fasadą a rzeczywistymi uczuciami narcyza staje się dramatycznie wielki – może zakończyć się samobójstwem, jako ostatnim narcystycznym triumfem nad innymi.
Epidemia samomiłości
Dlaczego – choćby według niektórych socjologów kultury – narcyzm obecnie stał się zjawiskiem epidemicznym? Niemałą rolę odgrywają tu media. Być może to właśnie one przerzuciły niebezpieczny pomost pomiędzy największą możliwą widownią i nieskończonymi pokładami ludzkiej próżności.
Człowiek zawsze miał tendencję do „rozpowszechniania” swojej osobowości poprzez stawianie własnych posągów, malowanie portretów, bicie swoich wizerunków na monetach. Teraz media stwarzają wręcz znakomite warunki, by zaistnieć w świadomości społecznej na skalę dotąd niespotykaną, a wśród chętnych do propagowania swojego ego jest duża grupa ludzi o wyraźnie narcystycznych cechach. Dotyczy to zwłaszcza aktorów, dziennikarzy, polityków, duchownych.
Być może właśnie dlatego – zdaniem profesora psychiatrii z Getyngi Borwina Bandelowa – „jeśli cierpisz na narcystyczne zaburzenia osobowości, aktorstwo będzie dla ciebie idealnym zawodem”. (Prof. Bandelow sam przed karierą naukową był gitarzystą rockowym). Elvis Presley, Marilyn Monroe, George Michael czy Michael Jackson to tylko niektóre przykłady bogów współczesnego Olimpu, którzy – zdaniem Bandelowa – najpierw... „zwariowali”, w efekcie czego stali się megagwiazdami show-biznesu. A tym zaburzeniem sprzyjającym robieniu kariery jest narcyzm. Nie trzeba zresztą być geniuszem, żeby móc istnieć w przestrzeni medialnej. Bez celebrytów, jak określa się osoby znane z tego, że są znane, bulwarowa prasa dawno przestałaby istnieć. Celebryta jest niczym kwiat – bez wody, którą dla niego są media, szybko więdnie, ulatuje w niepamięć.
Wiele śladów narcystycznej postawy można znaleźć w wypowiedziach seryjnych morderców (przepraszamy za tak niestosowne zestawienie). W 1988 r. Edmund Kemper (zabił 10 osób, w tym własną matkę) i John Wayne Gacy (zabójca 33 chłopców i mężczyzn) wzięli udział w programie TV, aby poprzez łącza satelitarne móc opowiadać o swoich zbrodniach. Ted Bundy, jeden z najokrutniejszych morderców seryjnych (zarazem diabelnie inteligentny), nie odmówił żadnej prośbie o wywiad. Sagawa Issei, człowiek, który zamordował młodą kobietę, aby ją zjeść, jest już na wolności i udziela dziesiątków wywiadów, bierze udział w wielu programach telewizyjnych. Mało tego: na własnej stronie internetowej detalicznie opisuje swoją zbrodnię i zalety ludożerstwa. Napisał także na ten temat książkę, która sprzedała się w 20 tys. egzemplarzy.
Narcyzm jest w dzisiejszym świecie w znacznym stopniu premiowany: takie cechy jak dążenie do omnipotencji i znaczenia za wszelką cenę, kierowanie się przede wszystkim rozwijaniem i zaspokajaniem swoich potrzeb zyskują uznanie. Według amerykańskiego socjologa kultury Christophera Lascha znakiem naszych czasów jest gra o sukces i kult konsumpcji, a czyż to nie jest wymarzony klimat dla osobowości narcystycznych? Poświęcenie i praca dla innych nie jest w cenie, podobnie jak praca dla dobra ludzkości czy przyszłości. Nawet ekolodzy ratując planetę, najchętniej czynią to w asyście dziennikarzy i kamer.
Narcystyczne postawy są zapewne jedną z przyczyn kryzysu instytucji rodziny, która, by prawidłowo funkcjonować, wymaga rezygnacji z egoistycznych form zachowań. Stąd zapewne wśród singli tak poważny udział narcyzów.
Erich Fromm powiadał: Nie jest bogatym ten, kto dużo ma, lecz ten, kto dużo daje. Ten, kto jedynie gromadzi, kto zamartwia się z powodu jakiejś straty, jest w sferze psychologicznej biedny. Tak biedny jak narcyz, spoglądający bezustannie na swoje odbicie w oczach innych ludzi.
Autorzy są psychologami, specjalizują się w doradztwie psychologicznym od radzenia sobie ze stresem po sposoby przeciwstawiania się manipulacjom.
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
malgo35
Go
|
Muszę przyznać, że zajrzałam tylko z ciekawości, trochę czasu mi zabrało jej zaspokojenie. Bardzo wartościowe artykuły. Pewne sprawy warto rozpatrzeć cudzym okiem, choć wydają się tak oczywiste. Czy jest możliwość wklejenia linków? Pytam retorycznie, zdaje się że nie.
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
Teresa Stachurska
Go
|
Linki wklejałam, one są na początku tekstu. Możnaby pozostać przy samych linkach, jednak zdarza się że wkrótce nie można ich uruchomić, bo już nie są dostępne.
Małgosiu, miło Cię tu spotkać. Może mi pomożesz na wątku o migdałkach, gdzie próbuję pomóc dziewczynie z takim problemem ?
Pozdrawiam, Teresa
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
malgo35
Go
|
Widzę, że wklejałaś ale linki są ucięte. Zaraz zajrzę w te migdałki
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
adam319
Go
|
Muszę przyznać, że zajrzałam tylko z ciekawości, trochę czasu mi zabrało jej zaspokojenie. Bardzo wartościowe artykuły. Pewne sprawy warto rozpatrzeć cudzym okiem, choć wydają się tak oczywiste. Czy jest możliwość wklejenia linków? Pytam retorycznie, zdaje się że nie.
Popieram, Droga Tereso, Jak człowiek widzi tyle tekstu naraz to decyduje mam czas lub nie mam by go przeczytać. Gdybyś jednak oprócz linku wkleiła tylko 3 – 5 zdań stanowiących esencję artykułu, więcej ludzi by mogło się zdecydować, że tekst jest interesujący i warto go przeczytać. Pozdrawiam serdecznie, Adam PS Naprawdę zwyczajem na forach jest pomijanie Pan / Pani. Grzeczność można wyrazić na wiele innych sposobów, a to Pan / Pani to utrzymuje tylko z założenia dystans i podkreśla (czasami) różnicę wieku.
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
grizzly
Go
|
...PS Naprawdę zwyczajem na forach jest pomijanie Pan / Pani. Grzeczność można wyrazić na wiele innych sposobów, a to Pan / Pani to utrzymuje tylko z założenia dystans i podkreśla (czasami) różnicę wieku.......
Czy jestes ciekawy dlaczego jest to Pan/Pani? Na forum jest kilka osob, ktore doskonale wiedza czemu/komu ma to sluzyc Ciekawe czy sie domyslisz?
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
malgo35
Go
|
Jak człowiek widzi tyle tekstu naraz to decyduje mam czas lub nie mam by go przeczytać. Gdybyś jednak oprócz linku wkleiła tylko 3 – 5 zdań stanowiących esencję artykułu, więcej ludzi by mogło się zdecydować, że tekst jest interesujący i warto go przeczytać. Nie jest to dobry pomysł, wklejanie kilku pierwszych zdań na zachętę mogłoby sie sprawdzić gdyby strony nie umierały. Jest tu mnóstwo linków, z których skorzystać już nie możemy. PS Naprawdę zwyczajem na forach jest pomijanie Pan / Pani. Grzeczność można wyrazić na wiele innych sposobów, a to Pan / Pani to utrzymuje tylko z założenia dystans i podkreśla (czasami) różnicę wieku.
A tu ja popieram Czy jestes ciekawy dlaczego jest to Pan/Pani? Na forum jest kilka osob, ktore doskonale wiedza czemu/komu ma to sluzyc Ciekawe czy sie domyslisz? Przegapiłam i też nie wiem, proszę o podpowiedź nr 1
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
adam319
Go
|
...PS Naprawdę zwyczajem na forach jest pomijanie Pan / Pani. Grzeczność można wyrazić na wiele innych sposobów, a to Pan / Pani to utrzymuje tylko z założenia dystans i podkreśla (czasami) różnicę wieku.......
Czy jestes ciekawy dlaczego jest to Pan/Pani? Na forum jest kilka osob, ktore doskonale wiedza czemu/komu ma to sluzyc Ciekawe czy sie domyslisz? Nie interesują mnie teorie spiskowe na ten temat Dla mnie to jak przechodzień pod parasolem kiedy jest pochmurno, ale jeszcze nie pada. Można przypadkiem zachaczyć okiem o szpilkę stelaża takiego parasola, więc mówię (z daleka) z uśmiechem. “Jeszcze nie pada, a może nie będzie w ogóle.”
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
grizzly
Go
|
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
malgo35
Go
|
Jedni z obawy przed deszczem nosić będą parasole, drudzy w obawie przed zahaczeniem zastosują okulary płetwonurka i powstanie Państwo
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
grizzly
Go
|
...Przegapiłam i też nie wiem, proszę o podpowiedź nr 1 .... "Naga prawda" jest mniej atrakcyjna, od tej w " fikusnej bieliznie".
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
Teresa Stachurska
Go
|
Lepiej się czuję z oficjalnymi formami, szczególnie, że nie każda osoba w naszym kraju umie się obchodzić z formą Ty.
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
malgo35
Go
|
...Przegapiłam i też nie wiem, proszę o podpowiedź nr 1 .... "Naga prawda" jest mniej atrakcyjna, od tej w " fikusnej bieliznie". O, nie omieszkam natychmiast sprawdzić, dziękuję Lepiej się czuję z oficjalnymi formami, szczególnie, że nie każda osoba w naszym kraju umie się obchodzić z formą Ty.
Rozumiem, skomentuję po zapoznaniu sie ze wskazówką, na razie tylko sobie zacytowałam Czy nie sądzicie, że życie wewnętrzne wrze dzisiejszej nocy?
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
adam319
Go
|
No nie wiem, „Prymusizm ne jest dobry na wszystko - mówi Jacek Santorski” ma 18,5 KB (18’966 literek), Co do za dyskusja z wypowiedziami po 9 stron maszynopisu? Albo Fidel, albo Donald Ale jak Was admin nie strofuje to pewnie forum ma spore zaległości w porównaniu z limitem transferu. Najlepsze ograniczenie to samoograniczenie Pozdrawiam serdecznie, Adam PS Ta strona wątku forum ma już 100KB, to posiadacze wolniejszego internetu (z limitem transferu) niedługo odpadną @Grizzly Na południu Chin Chinki zawsze chodzą pod parasolem by oszczędzać skórę. Uwaga o deszczu byłaby niezrozumiała
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
Teresa Stachurska
Go
|
Ja popracowałam na rzecz Moni na wątku z migdałkami.
Małgosiu, jak oceniasz moje wysiłki, szczególnie ten z chlebem ?
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
malgo35
Go
|
Raz zrobiłam chlebek, miały być ciasteczka. Nie jadam nic, co go przypomina, jestem zwolenniczką ostrych cięć Nigdy nie przestałabym jeść chleba gdybym zaczęła go zastępować. Zawsze znalazłby sie powód, dla którego "tylko raz, tylko dziś, tylko troszkę" bym się skusiła. Obliczenia zajęły Ci trochę czasu, tu ukłon w Twoją stronę. Ja się aż tak nie angażuję. Bywa, że zniechęcają mnie powody, dla których ktoś pyta jak jeść. Zauważyłam, że jeśli komuś naprawdę zależy, a już tu trafił, to znajdzie odpowiedź.
|
|
|
Zapisane
|
|
|
|
|
Strony: [1] 2
|
|
|
|