Odnosnie tego jak wazne sa proporcje:
http://forum.gazeta.pl/forum/w,479,3640141,,Dieta_Optymalna.html?v=2 Od jakiegoś czasu i z przerwą próbuję stosować żywienie optymalne. Próbuję, bo
to nie takie proste. Pierwszą próbę oparłam na książce dr. Kwaśniewskiego,
przyznaję przeczytanej dość pobieżnie. Zachwyciło mnie, że wcale nie trzeba
zjadać główki sałaty, żeby schudnąć. Nigdy nie miałam nabożeństwa do zieleniny
i wszystkie diety typu miska sałata + befsztyk (co do befsztyka bez zastrzeżeń,
ale ta sałata...) były dla mnie nie do przyjęcia. A tu czytam, że nie muszę się
tak katować. Jeść tłusto (nareszcie będę mogła zjeść porcję bitej śmietany i to
bez poczucia winy, mniam). W trakcie tej pierwszej próby nachodziły mnie różne
wątpliwości. A co dalej? Po miesiącu okazało się, że wcale nie schudłam, a
nawet troszkę przybrałam. Rozpacz. Jeszcze raz do książki, tym razem uważnie. I
co? I okazuje się, że wszystko trzeba ważyć. Nie ma tak, że jem ile się da i to
wszystko jeszcze polewam tłuszczem. Nic z tych rzeczy. Zapisałam się do lekarza
tzw. optymalnego. Otworzył mi oczy. Proporcje i jeszcze raz proporcje.
Przykładowe jadłospisy podane w książce nadają się dla dużego chłopa, co cały
dzień macha łopatą, albo równie ciężko pracuje fizycznie, albo dla dorastającej
młodzieży, co rośnie w siłę. Ja ani ten chłop, ani ta młodziedż. Żadne 4 jajka
na śniadanie + kostka smalcu, a na kolację drugie tyle. Przy moim wzroście 160
w początkowym okresie (jakieś 3 miesiące na tzw. przestrojenie organizmu) 60 -
70 g białka; 1,5 - 2 x tłuszczu (jeśli mam zamiar się odchudzać) i 0,8
węglowodanów na każdy kilogram należnej wagi ciała ( nie tej, którą sobie
wychodowałam). Potem zmiejszyć ilość białka prawie o połowę, a konkretnie do
0,5 na każdy kg należnej wagi. Tłuszczu 2 - 2,5 x przy lekkiej pracy i
węglowodany bz. Wszystko trzeba ważyć. Np. na śniadanie jeśli mam ochotę na
jajka i kawałek chleba z masłem, to muszę się poważnie zastanowić ile mogę
zjeść, bo potem okaże się, że przekroczyłam dzienny limit np. białka i na
kolację, żeby zachować proporcje oprócz kawałka smalcu (czysty tłuszcz) nie
bardzo mam co zjeść. To samo dotyczy węglowodanów. I owszem mogę zjeść kawałek
czekolady (nawet z orzechami) tyle, że muszę się liczyć z tym, że wyczerpałam
limit, a kawałkiem czekolady się nie najjem. Trzeba wybrać coś co bardziej syci
np. surówkę z kiszonej kapusty. Dla przykładu: czekolada mleczna z orzechami w
100 g ma 8,6 białka; 30,9 - tłuszczu i 57,3 g węglowodanów. Czyli w
węglowodanach przekraczam dzienne zapotrzebowanie na cukry ( a przecież
węglowodany są i w innych potrawach, np. w chlebie). Mało opłacalne. Kiszonej
kapusty (B = 1,1; T = 0,2; W = 3,4 mogę zjeść nawet kilogram. Wybór należy do
mnie. Co do tej bitej śmietany to i owszem zjeść mogę, ale najlepiej nie
słodkiej (węglowodany) jednak, żeby zachować proporcje będę musiała zrezygnować
np. z posmarowania masłem chleba, albo zjeść mniej tłuszczu na obiad. Trudność
polega na tym, że prawie wszystko co jemy składa się w różnych proporcjach z
białka, tłuszczu i węglowodanów. Niekiedy są to ilości śladowe np. w sałacie
jest tylko 0,2 tłuszczu na 100 g, ale w ogólnym dziennym rozrachunku liczy się
wszystko. I ten przysłowiowy befsztyk i ta sałata i ta bita śmietanka do kawy.
Takie jajka. W jadłospisie podano, że na śniadanie przykładowo można zjeść 2
jajka. OK brałam te 2 jajka tak na oko (one przecież mają różną wagę), ale
skoro 2 to 2. A figa te 2 jajka z przepisu razem mają mieć 100g. Jeśli są
większe to muszę zmniejszyć ilość np. masła do chleba (za dużo tłuszczu), albo
zmniejszyć porcję mięsa na obiad, bo za dużo białka.
Słowem dieta b. trudna i stąd tyle wpadek. Wzystko dokładnie trzeba ważyć i
przeliczać (upierdliwe) i żadne tam takie,przepraszam za wyrażenie,wpieprzanie
dużo i tłusto.