Bo masz wybór, że tak powiem "wsteczny".
Jak nie było robotyzacji, to nie było takiego wyboru, ale zawsze był jakiś.
Sierp-kosa, socha-pług, kijanka-tara z balią, kaganek-lampa naftowa, itd.
Mnie zawsze bawi fragment brytyjskiego filmu o naukowcach, którzy polecieli do Ameryki Południowej kręcić jakieś motyle w dżungli.
No i wpadają do wioski z przewodnikiem i tragażami, żeby jeden z tambylców zaprowadził ich na miejsce lotu godowego tych owadów.
Wyszedł do nich Indianin w nieokreślonym wieku, tylko w przepasce biodrowej z zatknętym kamiennym nożem i jakimiś 2-3 włóczniami w dłoni, popatrzył na białasów w strojach safari, panamach, z plecakami, butelkami z wodą, torbami z batonami proteinowymi, obwieszonych aparatami i kamerami i zapytał tłumacza:
-Na ile idziemy, na miesiąc?
-Nie, na dwa dni...
- Aha, to chodźcie.
Odwrócił się na pięcie i poszedł, bo wszystko czego potrzebował, miał ze sobą.