Dzisiaj zrobiłem sobie sprawdzian z trójboju.
Siady zakończyłem na 200kg, ciężko było, ale nie na chama.
Ławka 165kg, kłopoty z lockoutem, ale zaliczam sobie.
Martwy ciąg, słabiutko, 260kg, jednak jeden trening tygodniowo to zdecydowanie za mało, a rwanie odważników nie przekłada się aż tak na martwy, jakbym chciał.
Trenuję teraz tylko raz w tygodniu na siłowni, właśnie w sobotę, we środę bawię się trochę odważnikami i to tyle prócz spacerów z psem i latania za młodszakiem, właśnie uczy się chodzić.
Ważę teraz 98kg, a cyrkiel pokazuje 17-18% tkanki tłuszczowej podskórnej, spasłem się elegancko i dobrze mi tak.
Ze wspomagania leci teraz 75mg DHEA dziennie, Proviron odstawiłem po około półtora roku, suszył mi stawy za mocno, ja jednak lubię wysoko estrogen trzymać.
Niestety, żeby utrzymać taką wagę trzeba dużo jeść, nie wiem czy nie jestem już tym zmęczony.
Może niedługo przestanę tyle żreć i zacznę truchtać, bo mnie jaki zawał czy inny udar dopadnie na stare lata.
Przykładowo dzisiaj na śniadanie poszło 5 całych jaj na maśle, 200g twarogu z masłem i dżemem, na obiad micha konkretnego bigosu do tego ze 200g pasztetu z rodzynkami, a na kolację mam odsmażane ziemniaki i warzywa z zupy, do tego kilka plastrów podgardla łamanego przez boczek (ech, te współczesne wyręby, chudzinki takie).
Aha, rano dla podbicia kalorii, gotowana kawa z masłem klarowanym.